Trudno być oryginalnym i trzymać się kanonu. Jednak ta sztuka udała się nad podziw pewnemu estońskiemu wykonawcy. Ten intrygujący elektronik zadebiutował w 1981 roku albumem "Breath" wydanym przez rosyjską Melodię, a wznowionym w 2000 roku przez Boheme Music jako "Hingus". Nie wiem, co było główną inspiracją tych powstałych w Tallinie kompozycji, istotne jest, że do tego doszło. To wartościowe dokonanie odwołuje się do dobrych tradycji El-muzyki lat 70 tych. Mimo iż dużo w tej muzyce patosu i podniosłych wstawek tak popularnych u wczesnego Vangelisa czy Kitaro, Sven wymieszał swoje fascynacje w trochę orientalnym, lekko mrocznym tyglu, co dodało całości smaczku. Długie organowe frazy załamują się w zaskakujący sposób. Syntezatory nie służą jako instrumenty dostarczające melodię (tej jest niewiele), bardziej jako wyznaczniki nastroju. A ten - gdyby przelać go na papier, wyglądałby fragmentami jak zapis EKG mocno chorego pacjenta. Tak rzadko grali Niemcy, którzy szukali konsensusu i harmonii z kosmosem, bliżej Grunbergowi do Isao Tomity. Gwałtowne zmiany klimatów, skrajne emocje - to elementy charakterystyczne dla wszystkich zapisanych na płycie nagrań. Słychać rockowe uderzenia instrumentów na przemian z totalną melancholią. Wykorzystanie tutaj syntezatorów jako maszynek odzwierciedlających lęki i frustracje świata opanowanego przez technologię jest niesamowite. Opowieści skrywają patos i przyziemność zarazem.
Muzyka albo się podoba albo nie, raczej nie postawia obojętnym. Wydaje się wskazana dla znudzonych bliźniaczymi dokonaniami obecnych kompozytorów, którzy wskrzeszają ducha minionej epoki.
Muzyka albo się podoba albo nie, raczej nie postawia obojętnym. Wydaje się wskazana dla znudzonych bliźniaczymi dokonaniami obecnych kompozytorów, którzy wskrzeszają ducha minionej epoki.
--
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz