Muzyka Kistenmachera to próba wprowadzenia słuchacza w stan podobny do hipnozy. Kiedy Jerzy Kordowicz w swoich audycjach po raz pierwszy przedstawił muzykę Bernda, nie było wątpliwości: to jest szkoła berlińska wiernie odtworzona i tak samo wciągająca jak starsze nagrania popularnych niemieckich elektroników. Obok Mario Schönwäldera stał się Kistenmacher najbardziej znanym berlińczykiem „drugiej fali”. A na debiutanckiej ”Head Vision” zagrał po prostu to, co sam lubił najbardziej słuchać. Ruckstürz (24:50) Powolny, majestatyczny początek. Gęsta faktura, frazy stojących barw wybrzmiewające kilka minut – z tej techniki Kistenmacher stworzył standard, wytyczną dla wszystkich utworów. Suita rozpoczynająca płytkę, niczym zaaplikowany środek na uspokojenie, działa skutecznie na umysł słuchacza. Rozmarzona muzyka - idealna do rozmyślania - pobudza wyobraźnię, tworzy przed oczami różne obrazy. Sprawdzona metoda Klausa Schulze w kolejnej odsłonie zdolnego naśladowcy. Obaj muzycy lubią ciągłe tony i jest tu ich pod dostatkiem. Po blisko dziesięciu minutach do akcji wchodzi równie transowy rytm. Już do tej pory scena dźwiękowa była szczelnie wypełniona, teraz jest ciasno jak w japońskim metrze. Multum brzmień różnych instrumentów niesie się w przestrzeń mniej lub bardziej skutecznie. Mija kilka dalszych minut, po różnych zmianach i kilku harmonicznych uniesieniach na placu boju zostają najbardziej uparte sekwencje. I parę aksamitnych fraz. Melodia dramatycznie gra swoją partię i wreszcie wszystko się wycisza. Uff…Tej pięknej kompozycji nie należy słuchać zbyt głośno, bo potem przez kilka minut po zdjęciu słuchawek może być problem z usłyszeniem odgłosów świata zewnętrznego ;). Quitting Time (14:24) Pętla nie harmonicznych dźwięków, niczym uszkodzona część pracującej maszyny rzęzi przez dwie minuty. Jednak w przełamaniu te akcenty rozchodzą się dość przyjemnie. Gonią jeden drugiego, w takt rytmu, obsesyjnie biegając po kanałach. Stanowią tło dla solo, które co raz to się unosi i opada. Po siedmiu minutach kompozycja nabiera konkretnie dramatycznego charakteru, napięcie rośnie, a struktury jakby szukały swojego spełnienia. Ciekawa koncepcja. Końcówka utworu jest właściwie repryzą początku, tylko z uwypuklonym smutnym motywem w kosmicznej tonacji. Nieprzyjemne odgłosy cichną i zostaje smutna melodia ginąca w efektach. Po tylu latach skojarzyłem, że to nagranie trochę przypomina mi skoczne suity Klausa Schulze z Audentity. La tendresse (12:57) Teraz z głośników słychać bardzo spokojną, refleksyjną, bez szaleństw i energetycznych pulsacji muzykę. Podobnie jak poprzednio, główną bazę stanowią stojące akordy i chorały. Dźwięk rozchodzi się donośnie jakby po dużej, podziemnej jaskini. W wyobraźni widzę piękne stalaktyty i stalagmity… Dużo dodatków spośród których, niczym z otchłani chaosu, wypływa w ciepłych barwach tajemnicza, majestatyczna muzyka. Elektroniczna medytacja na najwyższym poziomie. Szkoda, że trwa tylko trzynaście minut. Dreamdance (11:51) Bonusowy utwór, zamieszczony również na wydawnictwie „Wake up in the Sun”, wydaje mi się być najsłabszym ogniwem w zestawie. Przez monotonne tło złożone z kilku warstw instrumentów rytmicznych próbuje się przebić główna melodia. Po kilku, ledwo słyszalnych zmianach bez specjalnego rozwinięcia pomysłu muzyka się kończy. Bardzo interesująca, zadumana i sugestywna propozycja z 1986r. Nagrana w manierze lat 70-tych stanowi rodzaj hołdu dla tego złotego okresu w niestety mało popularnej muzyce elektronicznej. Te brzmienie i koncept grania długich stojących barw ma swoich zagorzałych zwolenników.
Kistenmacher od lat należy do aktywnej czołówki najlepszych twórców tego typu nagrań regularnie wydając ciekawe płyty.
Kistenmacher od lat należy do aktywnej czołówki najlepszych twórców tego typu nagrań regularnie wydając ciekawe płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz