Płyta ta została oznaczona numerem piątym w dyskografii tego muzyka. Kolejne koncept albumy wyraźnie wskazują na to, że mamy do czynienia z twórcą, który bardzo dobrze wie, co chce przekazać słuchaczom i umie to robić. Mimo nikłego zainteresowania tym gatunkiem w naszym kraju, Andrzej Mierzyński konsekwentnie dostarcza nowych porcji swoich muzycznych pomysłów. Przykuwa uwagę ze smakiem zaprojektowana okładka i przejrzysta zawartość dwujęzycznej wkładki. Równie znakomita jest kondycja techniczna samych nagrań. Brzmią one czysto, wyraźnie i bardzo przestrzennie. Taka dbałość o szczegóły czyni kontakt z produktem przyjemnym i dostarcza pozytywnych wrażeń estetycznych. Poszczególne utwory to zazwyczaj optymistyczne kompozycje snujące się leniwie w elektroniczno-progresywnych klimatach. Słychać też czasami w pojawiających się sekwencjach nawiązania do popularnej starej niemieckiej elektroniki (utwór 5: Lament) ale u Andymiana te zapętlone zestawy powtarzających się dźwięków nie stanowią same w sobie powodu do przyspieszonego bicia serca. Są bardziej rdzeniem, na tle którego artysta opowiada swoje średniowieczne historie przy pomocy nienatrętnych solówek. Muzyka ta, podobnie jak nagrania progresywnego rocka, które lubi Andrzej, obfituje w barokowe ozdobniki i ornamenty. Jednak zdecydowanie jest to wciąż muzyka elektroniczna. Ciekawe, że znakomita większość muzyki jaką tu słychać mimo egzystencjalnych, czasami dramatycznych tytułów, muzyka jest pogodna. Autor nie straszy nas spektakularnymi efektami. Dźwięki należą najczęściej do kategorii tych „przyjaznych dla ucha”. Zaduma nad dawnymi czasami i melancholia słyszana tu i ówdzie, staje się pretekstem do generowania nastroju przyjacielskiej pogawędki przy kominku. Wynika to zapewne z pogody ducha cechującej artystę. Pozytywne nastawienie do świata twórca przekuwa na język muzyki zarażając słuchacza optymizmem.
Takie widzę główne przesłanie tej muzyki, a kto się z tym nie zgadza może wyzwać mnie na pojedynek mieczy... słowa ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz