Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemysław Rudź. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemysław Rudź. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Przemysław Rudź - koncert na Międzynarodowym Festiwalu Fantastyki SedeńCon




    
  W dniach 16-19.06.2022 roku odbył się cykliczny Międzynarodowy Festiwal Fantastyki SedeńCon. Ośrodek Rewita Waplewo okazał się doskonałą lokalizacją. Kilka kilometrów od Olsztynka, w pobliżu pięknego jeziora Maróz można było się zrelaksować korzystając z pięknej pogody, a organizatorzy Festiwalu zadbali o liczne atrakcje dla fanów. Niestety, z powodów ograniczeń zdrowotnych skorzystałem tylko z chwili odpoczynku nad jeziorem, gdzie obserwowałem strzelanie z łuku. Szkoda że nie spotkałem Marka Baranieckiego porozmawiałbym z nim o jego powieści "Głowa Kasandry", ale może jeszcze przyjdzie na to czas? Wraz z czwórką moich przyjaciół łatwo trafiliśmy do czystej i zadbanej sali kinowej kurortu. Idealne pomieszczenie na taki kameralny koncert szybko wypełniło się melomanami. Na scenie, na ekranie projektora, widać było duże zdjęcia Klausa Schulze i Vangelisa oraz daty ich narodzin i śmierci. Koncert miał być bowiem swoistym hołdem dla tych kamieni milowych muzyki elektronicznej Wreszcie pojawił się również sam Przemek Rudź - bohater wieczoru. "Ale schudłeś" - rzucił mi w przelocie, testując sprzęt na scenie. To gość z klasą, pomyślałem i jest jak zawsze miły.
    Po kilku minutach wszystko było gotowe. Padła kwestia: Kto zapowie koncert? Okazało się że Przemek ma za sobą rzetelnie przygotowany kapitał ludzki i odpowiedni człowiek podjął wyzwanie. Posłuchaliśmy więc kim byli tak ważni dla muzyki elektronicznej Klaus Schulze i Vangelis. Ponieważ na sali panowała luźna atmosfera, to z miejsc dla widowni padło kilka istotnych szczegółów dotyczących polskich akcentów w muzyce Vangelisa. Tak, tu siedzieli prawdziwi znawcy tej muzyki. Dowiedzieliśmy się również, kim jest autor muzyki stojący na scenie. Przemek powiedział, że zacznie od utworu będącego ukłonem w stronę omawianych i widocznych na ekranie twórców. Faktycznie, nietrudno było wychwycić motywy utworu Crystal Lake z płyty "Mirage" i fragmenty "Spiral" które to kompozytor wplótł w swoją autorską wizję. O ile improwizacja na temat Klausa brzmiała trochę hipnotycznie, to Vangelisa "Spirala" wyróżniła się bardzo mocną organową frazą. Polskiemu kompozytorowi dobrze udało się oddać charakterystyczną pompatyczność Greka z lat 70. Po tak specyficznym wstępie Rudź cofnął się w czasie. Wspomniał jak red. Kordowicz w 2009 roku zadzwonił do niego zainteresowany prezentacją jego pierwszej płyty "Summa Technologiae". I z tego znakomitego debiutu poświęconego Stanisławowi Lemowi słuchacze mogli przypomnieć sobie bardzo klimatyczną muzykę. Potem, kontynuując wspomnienia, gdański muzyk postanowił pokazać to, co ma najlepszego w dorobku i z głośników popłynął utwór z jego drugiego albumu "Cosmological Tales": Let there be Light. Tak, to była prawdziwa uczta dla fanów elektronicznych brzmień. Później, między innymi, przy pomocy syntezatorów audytorium mogło podróżować na Czerwoną Planetę, oraz trochę podumać nad ciężką pracą marynarzy, która była inspiracją do płyty "Masters of Own Fate". Publiczność reagowała żywiołowo bijąc brawa. W pewnym momencie dwóch słuchaczy siedzących przede mną, zaczęło się kołysać w rytm muzyki, inny wykonywał dłonią jakieś tajemnicze znaki, nie poddające się łatwej interpretacji. Było bardzo miło. Istotne jest też to, że muzyk nie poszedł na łatwiznę, część materiału grał na żywo, na pewno solówki i niektóre efekty. Półtoragodzinny koncert zakończył się klamrą - utworem rozpoczynającym show i tak czas muzycznej uczty upłynął niesamowicie szybko. Zanim jednak opuściłem gościnny Festiwal, podszedłem przywitać się z artystą. Po drodze spotkałem jego sympatyczną małżonkę, która podając mi dłoń rzekła: "Damian, prawda?". Ujęło mnie to, po dziesięciu latach pamiętać imię takiego skromnego gościa? Niesamowite! Chwilę rozmawiałem z małżeństwem, potem mój młody ukraiński przyjaciel Iwan, absolwent dziecięcej szkoły muzycznej zrobił mi zdjęcie z Przemkiem. Trzeba było zejść ze sceny (niepokonanym) i wracać do Ostródy,
  O godzinie 23, trochę już zmęczony, kleiłem sample ryczących dinozaurów do mojego nowego utworu "Old History". Wtedy zadzwonił do mnie opiekun ukraińskiej grupy Evgen, podziękował mi za pomysł wyjazdu na ten koncert. My nigdy nie słyszeli takiej muzyki, powiedział, to było dobre emocjonalne przeżycie. Również tak uważam. Oby takich więcej!








sobota, 15 lutego 2014

Duda & Rudź - Four Incarnations



  Wydawać by się mogło, że Krzysztof Duda i Przemysław Rudź są wystarczająco znani melomanom i nie potrzebują dodatkowego wsparcia w postaci mojego komentarza... A jednak pomyślałem sobie, że w czasach, gdy odbiorca zalewany jest mnogością treści nijakich, taka ciekawa perełka jak 'Four Incarnations", może zostać szybko przykryta kolejną warstwą muzycznego szlamu.  Patrząc na sprawę z geograficznego punktu widzenia, rencontre tych dwóch panów było nieuniknione. Gdynianin Krzysztof Duda, organista, od wielu lat tworzący ciekawą muzykę elektroniczną, jest ciągle niedocenianym i zbyt mało znanym polskim  kompozytorem. Odsyłam więc czytelników do niedawno utworzonej o nim  notatki na Wikipedii. Przemek Rudź, z pochodzenia elblążanin na stałe osiadły w Gdańsku, ma w sobie dużo dynamiki, pasji i chęci tworzenia; nie tylko muzyki. Napisał kilka książek popularyzujących astronomię, przewodniki, jest urodzonym gawędziarzem wrażliwym na zło otaczającego nas świata.... Co mogło powstać w wyniku zetknięcia się talentu spolegliwego Krzyśka z renesansowymi ciągotami Przemka?



   "Four Incarnations" jest albumem koncepcyjnym, który można różnie  interpretować. A to jako etapy rozwoju larwy, albo alegorię ludzkiego życia poprzez dzieciństwo, okres dojrzewania, aż do starości. I w takim kontekście należy odbierać rozpoczynający całość długi utwór 
.  Bardzo spokojny, wręcz snujący się leniwie motyw, który przeradza się w relaksację.  I słusznie, bo okres dzieciństwa to przede wszystkim rozwój swojego ego, czysta karta młodości, którą może zapełnić na wiele różnych sposobów. Jednak dalsze nagrania zdecydowanie różnią się od wstępu.  jest już bardziej złożoną strukturą. Obok zapętlonej osobliwości, pojawia się rytm i całkiem przyjemna melodia. Gra ją oczywiście Krzysiek Duda, wlewając w nią swoiste ciepło. Natomiast powtarzalne tło podlegające niewielkim modyfikacjom jest bliskie fanom muzyki elektronicznej.  W 1984 roku na płycie "E≠mc2"  Marek Biliński w tytułowej suicie zastosował podobny pomysł. Na planie jednorodnego ciągu, pojawiają się ozdobniki niczym znaki na drodze.  Ciekawe. to trochę mroczna impresja. Pięknie wyeksponowano w niej organy, które nadają muzyce koturnowy, specyficzny  klimat. Jakby więc dla kontrastu i odpoczynku, następny   totalnie odpręża. Gitara  Rafała Szydłowskiego, wisienka na torcie,  idealnie  wplata się dialog z syntezatorem. Kapitalnie się tego słucha. Gdybyśmy  mieli Pogram III PR w starym dobrym stylu i składzie, red. Jerzy  Kordowicz zrobiłby z tego przebój. Nagrali się w nim wszyscy, dając popis ładnego stylu.  Kończący płytę
jest mi jakby znany. Mimo iż nieopublikowany na żadnym nośniku, był chyba kiedyś prezentowany w Studiu Nagrań. Dobra puenta do pomysłu przyjaciół. Mieszanka emocji, atrakcyjne brzmienia, głębia... Znowu rzec można: dobre, bo polskie ;). Kiedy spytałem Przemka, czego się nauczył od Krzyśka, powiedział:  "Czuje tę jego subtelność i pietyzm w tworzeniu aranżu, melodii; żeby nie przesadzić - złoty środek". Tak trzymać! 

wtorek, 1 października 2013

Władysław Komendarek - Przebudować tę prymitywną cywilizację




  Rok temu, w dniach 29-30 września 2012 roku odbył się w Pruszczu Gdańskim Festiwal Muzyki i Sztuki "Robofest". Podczas tej uczty dla miłośników muzyki elektronicznej, spotkałem wraz z moim kolegą Mariuszem Wójcikiem znanego polskiego muzyka - Władysława Komendarka.  W zacisznym pokoju hotelu "Pod Lipami" przegadaliśmy w trójkę wiele nocnych godzin. Fragmenty tego spotkania w formie wywiadu rzeki, za zgodą Władka Komendarka prezentujemy poniżej. Wywiad będący rekonstrukcją kilku plików mp3 nie ma wyraźnego początku ani końca, ale zawiera wiele ciekawych dla melomanów faktów z życia legendy polskiej muzyki. 

   Damian Koczkodon: Władku, rozmawialiśmy na temat Exodusu i tej innej płyty, która podobno (jak Jacek Ciołek mówił)  jest lepsza niż "Najpiękniejszy dzień". Jaki był tytuł tej płyty?

Władek Komendarek: Tytuł tej płyty "Nadzieje i niepokoje". Materiał zrobiony w latach  1977/78. To była nasza pierwsza taka od  serca, skomponowana suita  przez zespół…

Damian: Ten materiał wydany jest na płycie długogrającej?

  Władek: Jest to materiał wydany na płycie. Wydała to firma "Metalmind", w jednym pudełeczku 5 naszych płyt i jeszcze plus płyta DVD... Jeszcze z 10% naszego niewydanego materiału, Andrzej Puczyński ma w swoim domu. Może coś z tego będzie. Już tak 80-90% materiału jest normalnie wydanych na płytach.

Damian: Powiedz mi, bo ja sam zaczynam trochę tworzyć, w jaki sposób Ty komponujesz nową rzecz? Ja  mam  całą gamę wirtualnych syntezatorów, klawiaturę i  się do tego ograniczam. Z tego, co wiem, Ty cały czas używasz realnych instrumentów, tak? Czyli np. siadasz i grasz frazę na fortepianie i szukasz w tym natchnienia?

 Władek: Zacznę od początku, jak to się robi na dzień dzisiejszy, bo różne fazy miałem przez tyle lat twórczości i różnie to robiłem. Ale jeśli chodzi o ten czas, jak ja teraz to robię, to wygląda to następująco: podłączone są prawie wszystkie instrumenty do kolumien aktywnych, i po prostu siadam, gram cokolwiek mi do głowy przyjdzie, gram na tych instrumentach, i to wszystko jest rejestrowane w dobrej, jakości 24 bity próbkowanie 44,1khz. I co ja z tym dalej robię? Tnę na kawalki, które mi się nie podobają, wyrzucam, i robię selekcję tego wszystkiego. I później usiłuje to posklejać, ale oprócz sklejania dodaje jeszcze tak zwane "ślady", których może być około 7-8, dogrywam wokale, wiesz.. i nawet czasami robię odwrotną operację jak tradycjonaliści, tzn: najpierw nagrywam sam wokal, a do tego wokalu dostosowuje się sekcja. Czyli na odwrót. I to jest dobra metoda, bo przypadkowo takie rzecz można fajne zrobić, które nigdy nie wyjdą tradycyjną metodą. Bo kiedyś zaczynałem inaczej, jakieś tam bębenki, sekcja, później jakieś podkłady, plamy, akordy itd., i melodyjka na końcu jakaś tam, tematy, improwizacja na końcu, ale teraz stosuje metody odwrotne. Próbuje pomóc swojej inwencji nietradycyjnej, a takiej, która na dobre mi wychodzi przy twórczości. Powiem jeszcze jedną ciekawostkę: czasami stosuję odwrotne strojenie instrumentów. To znaczy: gdy na instrumencie gra się do góry klawiszami, to wiadomo, że dźwięk do góry się podnosi, a w Waldorfie, czy Accessie mogę zrobić tak, że dźwięk odwrotnie będzie: im bardziej do góry, tym bardziej na dół schodzi. A gram tradycyjnie. I wtedy przypadkowo takie fajne różne rzeczy się dzieją.

Damian: A Twój ulubiony zestaw instrumentów?

Władek: Tak... Mój ulubiony zestaw, który ma bardzo dużo możliwości, a przy pomocy Minimooga, można programować w o wiele szybszym tempie wszystko, to jest na pewno: Waldorf, to jest na pewno Access, cała seria Nordów, System 100 Rolanda, taki analog SH-101 który kiedyś raz już sprzedałem, ale po 5 latach powiedziałem: muszę to mieć, bo jednak pożałowałem… Jest dostęp do jego kreacji w każdej chwili suwakami, a po drugie mogę nim sterować przez system midi przechodząc z gniazd cv-in, gate-in, trigger- in, na taki konwerter ktory zamienia na midi system i mam taką puszkę, konwenter, która przekształca to... Nie ma problemu, SH101 napędzić współczesnymi sekwencerami, sterować…




Damian: Masz propozycje dla producentów, które warto byłoby, aby uwzględnili…

Władek: Tak jest! I marzę o tym żeby przyjaciele moi, bo ja nie jestem tak biegły w angielskim, choć techniczny trochę znam - marzę o tym, aby zaprzyjaźnieni ludzie mi pomogli, bo jednak o pewnych wadach nawet okrzyczanych instrumentów kultowych trzeba mówić, nie trzeba się bać tego. Odnośnie Minimooga Voyagera to mogę coś na ten temat powiedzieć. Krótko powiem: jest koncert o godz. 17., wiadomo, ja aparaturę przywożę 5-6 godzin wcześniej…

Mariusz Wójcik: To się wszystko musi rozgrzać….

Władek: Tak, rozglądam się po klubie gdzie jest gniazdo prądowe, jak jest gniazdo prądowe to już jestem spokojny, bo mogę to wszystko rozkładać, i od razu pod napięcie włączać wszystko. Dobrze… Zamontowałem sprzęt, i co robię? Tyko jeden z instrumentów, który posiadam wymaga strojenia, czyli Minimoog Voyager. Inne nie wymagają, jak je się włączy jest 440Hz. I jaki jest problem… Włączę Voyagera, nastroję go według tego  malutkiego elektronicznego  Korga i pięknie - jest 440hz, dobra…. Idę wyluzowany na wypoczynek przed koncertem do tak zwanej garderoby, przychodzę przed koncertem, na scenę, gram… A tu ćwierć tonu, lub ponad ćwierć tonu Minimoog nie stroi. To jest niedopuszczalne wśród profesjonalistów grających na scenie. To jest przegięcie. W studio to jeszcze przejdzie, jest czas, chociaż teraz się za studia płaci. Za godzinę ileś tam… To jak ktoś już poświęci 3 minuty na to, aby sprzęt nastroić, to już jest strata czasu. Ja strasznie nie lubię straty czasu. Dlatego kiedyś taki utwór powstał „Kupcy czasu”. Chciałbym wymyślić taką ideologię: kupujemy czas – a marnowanie czasu to jest dla mnie wielka choroba.. Coś z ludźmi jest nie tak, cywilizacja jest niedoskonała i dobrze byłoby taką ideologię wprowadzić. No, ale, co chciałem powiedzieć, – że co do Minimooga Voyagera jest taka uwaga i to powiedziałem. Przechodzimy do innych… Access – bardzo udany instrument, wszystko pięknie, nie zawiesza się, nie jest podatny na obniżanie napięć, na wyłączanie nagle, itd., - przetestowałem to, czasami mam u siebie brak napięcia, odpowiedniego 230 Volt w krótkich odcinkach czasu. Co jest czasami szkodliwe, Access podoba mi się, tylko jest jeden feler. Przy intensywnej pracy kompozytora Access mechanicznie choruje. Średnica gałek, których człowiek dotyka zmienia parametry. Po kilku latach mogą zejść nawet o 2-3 milimetry. Następuje reakcja wydzielanego tłuszczu z reki i potencjometr traci średnicę. Po kilku latach może zostać sam metal :). To nie podoba mi się w Accessie, tak nie mam zastrzeżeń, jeżeli chodzi o jego możliwości. Natomiast Waldorf ma sporo błędów. Konstrukcyjnie jest fajny przemyślany, tylko kółko, którym się parametry wybiera ma średnicę dla… 3 letniego dziecka ;). Ale to nie jest sprzedawane dla 3 letnich dzieci, tylko dla profesjonalistów.




Mariusz: To takie szczegóły, ale istotne szczegóły…

Władek: Tu jest naprawdę niedobrze. Przegięcie i producent ponosi za to odpowiedzialność, nie ja, bo mi tylko przypadkowo te błędy wychodzą przy pracy. Jak jest 300 barw zanotowanych na Waldofrie, bo Waldorf nie może więcej barw pomieścić, tylko te 300 masz, to musisz je przerzucić, jest odpowiednia metoda przez midi itd. Jak przerzucę to, to wyobraźcie sobie, że jak wpisuję barwy zrobione rok temu, następne 300 i chcę wpisać je do Waldofra, to nie wymazuje mi 20 % tych starych barw, co siedzą. Każdy inny instrument, który mam Supernowa II, Minimoog Voyager  itd.– im to nie przeszkadza, że flash jest zapełniony czy nie…

Damian: Wspominałeś, że używasz mikrofonu Rode…

Władek: Tak, całe życie kocham, to może jest taka choroba.. Kocham przetworzone głosy ludzkie, bardzo kocham melodykę robioną wokalnie. Uważam, że muzyka elektroniczna musi mieć życie. Głosy i chóry  ludzkie, to jest moja fascynacja, i każdy praktycznie mój instrument ma vocoder, każdy… Z tym, że to są różne odcienie i każdy instrument inaczej brzmi i ja to robię. I oprócz tego mam jeszcze takie małe pudełka Electro-Harmonixa, które też przetwarza w dużym stopniu glosy ludzkie Naprawdę, tych brzmień to są tysiące, i to żeby zrealizować na jednej płycie, no, to jest, co robić.

Damian: Czyli w Twoim komputerze drzemią jeszcze bardzo ciekawe pliki muzyczne i wokalne, które będą się nadawały do dalszej obróbki…

Władek: Tak jest, tak jest, tak jest… Nauczyło mnie życie, że czasami, jak człowiek ma cierpliwość, to właśnie w nocy się to robi od godziny 00, najlepiej do 3-4 nad ranem – najlepsza pora. Ale  gorzej jest jak słowiki w maju dają czad od 22  do 4 rano, tylko w maju, i wtedy praktycznie nie mogę się tak skupić dobrze, bo one mają jakiś okres godowy i to jest takie ciekawe itd...

Mariusz: Ale one chyba tak nie przeszkadzają?

Władek: Nie – przeszkadzają, bo ja nie wiem czy to z syntezatora się wydobywają czy od  słowików… Pomimo iż okna są zamknięte, to taki sound mają… ta częstotliwość taka jest, że ona dochodzi bez przeszkód…

Mariusz: A czy potrafiłeś nagrać to i wykorzystać?

Władek: Oooo. To od razu Ci powiem. Przymierzałem się do tego 7 lat, ale z lenistwa tego nie nagrałem. Natomiast w tym roku (2012) to nagrałem, i muszę Wam powiedzieć taką ciekawostkę: Najlepiej nagrywa się to od 2 w nocy do 6 rano, bo przecież obwodnicę mam niedaleko domu, to najmniejszy hałas, ale powiem Wam, co zauważyłem przy współpracy, przy w ogóle procesie nagrywania… Słowika zarejestrowałem, jednego tam zauważyłem, na czubku  drzewa siedział i dobra.. Zarejestrowałem go. I odtwarzam. Wiesz, on spokojnie sobie siedzi, widzi i słyszy co się dzieje i odtwarzam.. Z odtwarzacza leci to (tu Władek imituje ptasi świergot), a słowik to słyszy i przemieszcza się z drzewa na drugie drzewo, za trzy sekundy kolejne drzewo. Jak kończę (odczyt), to on nic nie robi, jak puszczę znowu - to znowu się przemieszcza.

Mariusz: Co to było?

Władek: A bo on szuka….

Mariusz: Dźwięków szuka?

Władek: Albo dźwięków albo.. Jakaś samica… Nie wiem. On jest zdezorientowany, on nie wie, co się dzieje. Bo sound mam dobry, to jest zawodowe próbkowanie…

Mariusz: Tak jak z pszczołami, są zakłócenia jakieś w odbiorze tych komunikatów?

Władek: Tak, tak..

Damian: I ptaszek się myli?

Władek: Tak mi się wydaje…

Damian: Chciałem poruszyć temat wczorajszych koncertów. Bo ten Wasz koncert był całkowicie spontaniczny… Przyjechałeś tu, jako gość…

Władek: Przyjechałem tu, jako gość, tak, sobie zobaczyć… Jacek Ciołek mnie zaprosił. Nigdy w takiej roli nie byłem, żaden organizator mnie nigdy na koncerty nie prosił w sensie luzu, że mogę sobie z ludźmi pogadać na luzie, bo jak ja gram koncert, to ja nie mogę sobie pogadać. Nie dla tego, że ja tępię ludzi, dziennikarzy, tylko, dlatego, że obowiązek mój jest po koncercie, bo dbam o ten sprzęt, kable… To się zwija niecałe 2 godziny, wiecie, a później mam luz, a później to kierowcę wynajmuję, to pogania mnie, że jedziemy, że jedziemy. No i tak... Nigdy czasu… A tak mogłem sobie na luzie pogadać. Żadnych stresów, żadnych kabli, żaden system MIDI mnie nie interesuje, czy jest komunikat MIDI czy nie...

Damian: I przyszedłeś wczoraj na luzie, a tu się okazje, że…

Władek:, Że wysiadłem w Pruszczu, Jacek mnie pakuje do samochodu. Jacek za 20 minut mówi mi: Ty, ja mam taki pomysł… Marcin Kulwas przyjechał sam, bo partner powiedział w ostatniej chwili, że nie będzie mógł brać udziału w tym… I tak mi nadmienił czy ja…. Wiesz, trzeba z Marcinem pogadać, nigdy w takiej roli nie byłem.. I tak krótko żeśmy z Kulwasem uzgodnili, że możemy tworzyć muzykę świeżą, na żywo, i w sumie zgodziliśmy się na to, zaakceptowaliśmy i tak pojechałem.. Naprawdę uwierzcie mi: Nic nie było ustalane, czy tonacja E-moll…itd.




Mariusz: To było fajne, nie widać było, że to improwizacja, tak do końca…

Władek: Tak, bardzo dobrze, że poruszyłeś ten temat…, O co chodzi… Wiadomo, że "jammy" to się gra, to jest improwizacja duża, szaleje ktoś tam przez 10 minut czy 15, popisuje się, jakie możliwości ma, ale nie wiem czy można to było nazwać improwizacją, bo przecież konkrety harmoniczne tam graliśmy. Naprawdę, to tak wychodzi jakby w chałupie było przygotowane. Czasami się mnie ludzie pytają; Czy Pan się czasami nie przygotował do tego koncertu w Otwocku, co pan grał… Do ostatniej chwili nie wiedziałem człowieku, co ja będę tam grał… Bo ja widziałem mury, na mnie działa światło, kolory, atmosfera działa… Jak zagrałem na próbie, żeby dźwięk ogarnąć, zbadać – Deep Purple "Dziecko w czasie", to do mnie ten organista zawodowy, co tam był mówi: Ty to będziesz grał?. Nie… ja tego nie będę grał, tylko próbę robię. Oni myśleli, że ja będę "Dziecko w czasie" grał:   (tu Władek wokalizuje znany szlagier) a ja próbę robię, ja gram inne rzeczy… Ale… Do ostatniej chwili nie wiem…




Mariusz: To jest wszechstronność….

Władek: Jak gram koncerty, często do ostatniej chwili nie wiem, co będę grał. Czasami ludzie myślą, że ja głupków z ludzi robię. A tak naprawdę, jak widzę, że atmosfera inna na Sali jest to i mózg się przestawia, normalnie repertuar się zmienia, co innego się chce robić, wiesz…

Damian: Jest ta chemia?

Władek: Tak, tak… tak jak Kukiz kiedyś powiedział, że energia idzie od ludzi do niego, ja się z tym całkowicie zgadzam, bo publika podbudowuje artystę, a artysta jeszcze bardziej się podbudowuje i to się taka dzieje.

Mariusz: Interakcja…

Władek; Wiecie, jak to się czasem dopasują dwa obwody o tej samej częstotliwości, jak ja kiedyś Steve Schroyderowi powiedziałem: Ty masz każdy klawisz pomalowany na inny kolor, jesteś lepszy ode mnie, bo pracujesz na częstotliwości 44.8, a ja na 48,6. Dlaczego? Bo ja mam tylko na jeden kolor pomalowane klawisze. 

Damian: Jeszcze chciałbym do Przemka Rudzia wrócić, bo nagraliście jedną ciekawą płytę… I Przemek jest cały czas pozytywnie nastawiony do tego i mówi, że jakby taka była kiedyś okazja, to może by ten temat pociągnąć dalej… Zresztą, widzę, że jesteś otwarty na innych muzyków…




Władek: Ja ci powiem: każda osobowość indywidualna, która ma coś do powiedzenia, to jest mile widziana. Najgorzej jak ktoś nie ma (nic) do powiedzenia, ale co będziemy o Tym mówić. Mówimy o ludziach, którzy mają otwartą głowę i nie są zahamowani w niczym... W niczym nie są zahamowani… Nie dyktuje im RFM-FM co mają grać (ogólny śmiech). Bo może być za klika lat, że mnie tam umieszczą, że ja słucham ich… To wtedy będzie bardzo ciężko... To trzeba już prawnika załatwiać, już trzeba go przygotowywać...

Damian: To się wytnie :)

Władek: Nie, niech to leci w eter, ja się tego nie (boję)...

Damian: I oto w tym chodzi, to nie ma być sztampowe: Dziennikarz przychodzi i pyta:

Mariusz: Czym Pan się inspiruje?

Damian: A ptaszki ćwierkają (ogólny śmiech)

Damian: Czy wyobrażasz sobie w życiu robić coś innego? Nie masz pasji stolarza?

Władek: Nie… Wiesz, jaką mam pasję? Przebudować tą  prymitywną cywilizację i skończyć z całym tym globalizmem, gdzie mamona jest bogiem. Ale to jest bardzo ciężki temat. Najlepiej się od tego odizolować, a mieć swoje poglądy… Kiedyś telefon dostałem stacjonarny, i jakiś człowiek mówi tak: Proszę Pana, my sprzedajemy broszurki broni itd
Ja na to: Wie Pan, ja Panu coś powiem… Pan się pomylił. Bo u nas jest rok 23386, dni mamy 781, i doba trwa 187 godzin. To nie ta planeta!
Gość delikatnie – Dziękuję, przepraszam...

Mariusz: Władku – zupełnie inną bajkę poruszę. To mnie zawsze intrygowało. Żaden z dziennikarzy specjalnie nie drążył tego tematu. Jak to było z początku? Etap szkoły, technikum na przykład. Jak to się zaczynało…, Czyli czego słuchałeś?

Władek: Od razu mówię: Mając 14 lat, wiadomo, już w Anglii to się zaczęło, rok 1962,…

Mariusz: Luxemburg?

Władek: Tak. Luxembrurg. Pamiętam takie czeskie radio lampowe Tesla, czarne, w taboreciku okrągłym stało. I pamiętam jak parę razy spadło z tymi lampami… Ja słuchałem do godziny 4 Luxemburga zawsze.. Zawsze…. Do szkoły wtedy chodziłem zmęczony, spałem i słuchałem tego Luxemburga i wiedziałem, co tam się dzieje… Beatlesi, Procol Harum… "Bielszy odcień bieli"… Jak pierwszy raz to usłyszałem to łzy mi leciały….

Mariusz: Do tej pory to kultowy kawałek…

Władek: Tak, tak. I powiedziałem, że muszę mieć te organy Hammonda, muszę mieć... Ale nie miałem… Wiecie, co zrobiłem żeby go zastąpić? Odkurzacz podłączałem do  czeskiej harmonijki ustnej, bo tam trzeba było dmuchać przez ustnik i grałem na tym. No… brzmienie harmonijki ustnej to nie jest Hammond, ale tak próbowałem grać... Ale wtedy jeszcze nic nie miałem własnego, tylko na fortepianie grałem klasycznie. Ale grałem na rytmicznej gitarze, ale fortepianu akustycznego nigdy nie było dobrze słychać, bo ja miałem całe ręce we krwi, bo ja robiłem glissanda aż krew leciała…Bardzo energicznie, szybko człowiek grał, i chciał być słyszany w kapeli, bigbitowej, ale nie dało się, bo nie było jeszcze techniki takiej, aby nagłośnić fortepian. Jakiś mikrofon miałem  piezoelektryczny malutki, który miał straszne pasmo do przenoszenia i potem na gitarze rytmicznej grałem, chciałem nawet grać solówki na gitarze, ale zrezygnowałem, bo tak wtedy pomyślałem: nie, nie nadaję się do tego, skupię się na klawiszach… Ale na rytmicznej gitarze mogłem grac w kapeli….

Mariusz: Exodus, Exodus… Jak to było z Exodusem? Pierwsza płyta… Czym właściwie się inspirowaliście, bo wtedy nie było tego za dużo?

Władek: Jak w klubach graliśmy, to Puczyński zawsze woził magnetofon i słuchaliśmy pierwszej twórczości Queen – oni inaczej wtedy grali…

Mariusz: Pierwszy to był taki okres metalowy, hard-rockowy przepraszam…

Władek: Tak, słuchaliśmy wtedy Yesów, ELP, King Crimson, jeszcze Moody Blues, ojej to jest kopalnia…. Na stronie internetowej to jest tego masa powypisywana. Z tego, co ja znałem i słuchałem. Była taka kapela brytyjska, która specjalizowała się w coverach. Bardzo ładnie im te covery wychodziły. Ona się specjalizowała w identycznym odtworzeniu tego, co ktoś zrobił. To jest moim naprawę wielka sztuka – odtworzyć Beach Boysów przebój „Vibratiions” – tak jak oryginał! Ten zespól nazywał się Barron Knights. To byli mistrzowie, nie znam drugiej takiej  grupy, co tak podrabiała dobrze w owym czasie kapele wtedy popularne.

Mariusz: Ale w Exodusie to te płyty były do siebie stylistycznie podobne, to był taki rock progresywny w słowiańskim ujęciu.. To nie było a’la Genesis, tam była słowiańskość w tej muzyce. A wy byliście bardzo oryginalni, w pewnym sensie jak na muzykę młodej generacji, pamiętajmy, że coś takiego było…

Władek: Było, było, kilka kapel na początku do tego należało… Tam były…

Mariusz: Tak, i tam były: BANK…

Władek: Mech, Kombi, Krzak

Mariusz: Cytrus, nie wiem czy pamiętasz.. Laboratorium, Ogród Wyobraźni, nie wiem czy pamiętasz?

Władek: Tak, tak, pamiętam.. Ełk..

Mariusz: RSC…

Władek: Jak ja odszedłem z Exodusu, dwóch z Ogrodu Wyobraźni zasiliło go.

Mariusz: To są zupełnie zapomniane historie, jednak wiem, że Piotr Kosiński w swojej audycji "Noc Muzycznych Pejzaży", przypomina takie płyty, rarytasy…

Władek. No… Ogród Wyobraźni to Metalmind wydał, taśmę jakąś mieli i wydali… Pomimo iż dwóch nie żyje z tej kapeli, ćpanie narkotyków itd.było…

Damian: Miałeś jakieś propozycje wskrzeszenia tego…

Władek: Ja Ci powiem – miałem dwie osoby zaprzyjaźnione, które chciały na tym zrobić jakiś tam interes. Może nie interes, tylko może….

Damian: Na bazie sentymentu?

Władek: Tak… Ale i tak muszę wznowić to.. Byłem nawet u Puczyńskiego w tamtej sprawie, przy okazji też z nim porozmawiałem o tych tematach. Andrzej dał zgodę na to, ale jeśli chodzi o grę Wojtka i Andrzeja, to nie są zainteresowani tym żeby grać. Mają swoje firmy itd. Jak tam jakieś nagranie 4 minutowe, to chętnie mogą tam sobie zagrać…




Damian: Ale do całej płyty, to trzeba się zebrać, posiedzieć…

Władek: Zebrać.. A po drugie, musi być menadżer. My mieliśmy menadżera, jaki był, taki byl i  przekręt później wymyślił zrobił, pod koniec... Ale kilka lat się pracowało, i on siedział nad tym, telefony wykonywał… Nie wyobrażam sobie, aby pięciu ludzi utrzymać, jak menadżera się nie ma…. Bo jak sam to sam, ja sobie dobiorę muzyków, perkusistę i ładnie jest. Bo człowiek nad tym panuje. A jak 5 ludzi, wokalista i wszystko, to wiesz… To naprawdę musi być menadżer, który robi trasę  itd. Były przymiarki, ale ja powiedziałem – Nie będzie człowieka poważnego do tego – chodzi o menedżerkę, organizację, to się za to w ogóle nie biorę… Chociaż sporo ludzi chce, aby się to wznowiło…

Damian: Bo Exodus to już jest jakaś legenda....

Władek; I tak by się nowe rzeczy tworzyło. Z i innymi muzykami nie ma problemu. Tylko muzykom trzeba byt zabezpieczyć… Start by był dobry. Co innego jakbyśmy od początku zaczynali, ale Exodus istniał 8 lat. Tylko wskrzeszenie i robienie nowych rzeczy. O to chodzi… Jest łatwiej, łatwiej się startuje, niż ludziom, którzy nic nie robili i od początku debiutują… Ale jak jest, tak jest, ja nie będę czekał, robię swoje. Zawsze przypominam Exodus w swoich koncertach. Ostatnio na początku daję im.. taką historyjką 10  minutową.

Damian: Wspominałeś King Crimson. Ja pamiętam koncert w Kwidzynie, parę lat temu, i tam te wstawki Crimsonowe też były… Takie bardzo ostre..

Mariusz: Podobno Epitafium w Twoim wykonaniu było… Nie słyszałem tego..



Damian: Ja słyszałem na własne uszy…

Władek: Tak, tak… z dziesięć minut to trwa…

Mariusz: Czy to jest rzeczywiście improwizacja totalna?

Władek; Nie, nie… Na YouTube jak są pokazane okładki, to końcowa faza Epitafium jest umieszczona z solówką na Nordzie

Mariusz: Chciałbym to w całości usłyszeć…

Władek: A…. W całości to na koncercie.

Mariusz: A propos King Crimson… Wyobrażasz sobie Damian, wersję „schizofrenika”...

Damian: W wykonaniu Władka (tu wybełkotałem jakiś zamiennik, ale wiedzieliśmy o co chodzi)?. Jak najbardziej….

Władek: Ja mam nagranie zawodowe.. Ja na pewno to znam…

Mariusz: Ale na klawiszach jakby to wyglądało….

Władek.. No wiesz.. Ale ja używam własnego języka.

Damian: Trzeba żyć pasją…

Władek: Pieniądze też są ważne, ale powiem Wam szczerze, mnie nic nie interesuje, mnie interesują narzędzia żeby były dobre, które w szybkim tempie zrobią dużo, i żeby tu, w głowie było dużo. To jest dla mnie najważniejsze, a to czy ja będę miał samochód za 270 dolarów  czy za 100 tysięcy funtów, mnie to w ogóle nie interesuje. Ale lubię jeździć takimi samochodami, przyjaciel z Łodzi, taki prowadzi…

Damian: Wczorajszy „Robofest” był bardzo potrzebny do integracji ludzi….

Władek: Tak, tak, dobrze mówisz…

Mariusz: Muzyków i ludzi… Takich jak my. Pasjonaci się zebrali, nieprawdopodobne iskrzenie
nastąpiło. Tego nie ma…

Damian: Bo nie ma tylu ludzi, którzy by chcieli się bawić w organizowanie tego…

Władek: Tak, tak…

Mariusz: Ale łączy nas nieprawdopodobna sprawa, taki kod, magiczny kod, który rozumiany jest tylko między nami.

Władek: Bo ktoś z boku usłyszy i nic nie zrozumie.          

   

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Michał Karcz - Moja praca jest moim sposobem na samospełnienie

 
  Michała Karcza poznałem przygotowując wywiad z szefem labelu War Office - Marcinem Bachtiakiem. Michał w telefonicznej rozmowie powiedział: "Ja tylko zaprojektowałem okładkę". Przyznam, że ujęła mnie ta skromność. Potem znów natknąłem się na dzieła Michała Karcza pracując nad recenzjami muzyki Przemka Rudzia. Okładki tych płyt zaprojektowane przez Karcza, świetnie korelują z twórczością Przemka. Przyjrzałem się bliżej innym pracom Michała. Mają dużą moc oddziaływania, i są często mroczne niczym obrazy Beksińskiego, a jednocześnie równie fantastyczne jak dzieła Wojtka Siudmaka.  Postanowiłem zrobić wywiad z tak uzdolnionym grafikiem. Długo czekałem na odpowiedzi - ale było warto.





Damian Koczkodon: Jak doszło do tego, że stałeś się rozpoznawalnym w branży grafikiem, robiącym okładki do różnorodnych płyt CD, książek i filmów? Chyba nie usiadłeś pewnego dnia i pomyślałeś: od dziś zostaję specjalistą w tej dziedzinie!  Czy jakaś myśl o tym kołatała ci w Liceum Sztuk Plastycznych lub w Warszawskiej Szkole Reklamy?


Michał Karcz: Zacznę od tego, że muzyka prawie od zawsze miała duże znaczenie w moim życiu. Ilustrowała masę sytuacji, zdarzeń, pomagała w gorszych chwilach i inspirowała mnie. Już podczas nauki w Liceum Sztuk Plastycznych starałem się tak ukierunkowywać moje twórcze działania, aby wychodziły bezpośrednio ze mnie, z mojej potrzeby wyrażania. Ale też ilustrowania muzyki, inspirowania się nią, co oczywiście było raczej sprzeczne z dość sztywnym programem nauczania sprowadzającym się do teorii, techniki i utrwalania tego. Bardzo rzadko zdarzało się, iż dostawałem wolne pole do działania, ale ta część zajęć i kreacji była pomijana w ogólnej ocenie przez profesorów. Na szczęście, zdarzały się chwile kiedy mogłem połączyć fascynację muzyką z chęcią ubierania jej w odpowiednią oprawę graficzną. Zajęcia z projektowania były chyba tym pierwszym impulsem, który zaowocował pojawieniem się trwałej myśli i pragnienia zaistnienia na rynku jako grafik tworzący okładki.

Niestety, po tym okresie nie miałem zbyt wielu okazji i czasu na kontynuowanie pasji.

 Powróciło to do mnie dopiero na początku 2004 roku, kiedy postanowiłem spróbować połączyć cyfrowe narzędzia z istniejąca wtedy fotografią. Technologicznie były to początki lustrzanek cyfrowych, w każdym razie niełatwo dostępne dla zwykłego użytkownika. Fotografowałem analogowo, skanowałem i wprowadzałem pracę do komputera. Było to czasochłonne, nie zadowalało mnie jakościowo, ale sam efekt zaczynał być już interesujący, a szerokie możliwości jakie dawał odpowiedni software spowodowały, ze po prostu się w tym zakochałem. Dopiero teraz mogłem łączyć fascynację malarstwem i swobodę kreacji z realistycznym spojrzeniem na świat poprzez fotografię. Składowe tych dwóch technik powodowały, ze powstawało coraz więcej prac, ulepszałem technikę i wstępowałem z tym na portale poświęcone fotografii. Uczucia były mieszane, szczególnie kiedy do oceny wyników mojej pracy przysiadali tradycjonaliści. Po jakimś czasie jednak zacząłem powiększać grono entuzjastów i zwolenników tego co robiłem. To nakręcało mnie do dalszej pracy, inspirowało i pomagało wypracowywać styl. Przyzwyczajony formatem analogu tworzyłem kompozycje na bazie kwadratu i w ten sposób automatycznie moje prace były często widziane jako okładki do płyt. Bodajże w 2005 roku odezwała się do mnie mała, niezależna, mająca jednak na swoim koncie ciekawe realizacja wytwórnia płytowa War Office Records. Tak się zaczęło. Zdobywałem doświadczenie w branży, jednocześnie realizując powoli swoje marzenia - co trwa do dziś dzień :). Automatycznie przeniosło się to z czasem na inne pola jak okładki do książek czy też plakaty.


D.K.: Projektując daną okładkę płyty zawsze słuchasz muzyki do której ma pasować i starasz się "chwycić moment" ? Bo wydaje mi się, że tak chyba to wygląda...  Masz jakiś klucz do tego  (kawa, wieczór,  odpowiedni nastrój), czy za każdym razem może być inaczej?

M.K.: Jest dokładnie tak jak piszesz. Nie zawsze jednak miałem taki luksus. Swojego czasu, aby zaistnieć i mieć z czego żyć, brałem prawie każde zlecenie. Bez względu na to czy muzyka była w stanie mnie zainspirować, zainteresować lub nie. W obecnej chwili mam w tej kwestii już wolną rękę. Nie robię niczego na siłę i tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Wolę pracować nad jedną okładką 2-3 miesiące i być zadowolonym z efektów, niż wytwarzać je jak fabryka w krótkim czasie i nie czuć żadnych emocji związanych z kreacją.

 Do pracy preferuję wieczór, co chyba jest zrozumiałe. Odpowiedni klimat, skąpe światło, jakiś wewnętrzny spokój, poza tym inaczej też odbieram po zmroku sączące się z głośników dźwięki. Tak samo jak sama muzyka, na wyobraźnię i pierwsze szkice w głowie oddziałują tytuł płyty, tytuły utworów, a także jakieś prywatne myśli muzyków, o które zawsze pytam na początku współpracy. Co chcą powiedzieć słuchaczom, jaki był zamysł stworzenia takiego, a nie innego materiału. To niejako obowiązkowe pytania, które naprowadzają mnie na odpowiednie tory.


D.K.: Podejrzałem  Twoją stronę  WWW  (http://www.michalkarcz.com/) i dział Artworks. Mam wrażenie, że Twoje pierwsze prace były bardziej stonowane w kolorach i mroczne, a obecne są cieplejsze, bardziej pogodne.  Zgodzisz się z tą opinią?

M.K.: Zgadza się. Ja też widzę różnicę. Widzę także ogromny progres, zarówno w jakości tych prac jak i użytych środkach wyrazu. Niemniej jednak, mam takie odczucie, że starsze prace, pomimo niedoskonałości technicznych miały więcej do powiedzenia w sensie ukrytych treści. Może się mylę, nie mnie oceniać. Teraz trudniej jest mi przemycić coś takiego, mając na koncie prawie 800 prac. To tak jakbym już prawie wszystko powiedział i wydobył z siebie ;). Choć prace tworzę pod wpływem specyficznych chwil, myśli, muzyki, która ciągle dociera do mnie nowa… jest troszkę trudniej. Patrząc na całe portfolio, widać dokładnie praca po pracy, jak zmieniało się moje nastawienie do tego co robię, do otoczenia, psychika. To co widać, to odzwierciedlenie emocji, zmian życiowych, dobrych i złych chwil.

D.K.: Masz na swoim koncie współpracę ze znanymi  muzykami np. Steve Roachem. Jak do tego doszło?  

M.K.: Nie wiem czy na pewno było dokładnie tak jak opiszę, ale z tego co pamiętam, zaczęło się od tego, że moja znajoma z jakiegoś portalu fotograficznego, mająca podobne zainteresowania wyjechała do USA, dokładnie do Arizony, do Tucson. Tam też, będąc związana ze znaną galerią sztuki nowoczesnej, automatycznie miała styczność z Roachem, który dosyć aktywnie uczestniczy w życiu kulturalnym tej okolicy.  Zdaje się, ze po prostu wspomniała o mnie i o moich pracach w dużej mierze inspirowanych jego twórczością. Po jakimś czasie, ku mojej uciesze, znalazłem w skrzynce mailowej wiadomość od samego mistrza, w której wyrażał się niezwykle entuzjastycznie o moich pracach. Po krótkim czasie zamówił u mnie 3 wydruki zawierające motyw konia, gdyż w tamtym czasie wraz z żoną prowadzili rancho, gdzie odbywały się spotkania w ramach terapii, które prowadziła właśnie Linda. Tak się zaczęło. Nie minęło zbyt dużo czasu jak Steve poinformował mnie, ze pracuje nad nową płytą, do której chciałby abym zrobił cały artwork. Było to spełnieniem moich marzeń więc niedługo po tym jak otrzymałem wstępny zarys koncepcyjny i płyty z materiałem do inspiracji, zabrałem się do pracy. Wykonałem kilka wstępnych projektów, które podobały się Steve’owi jak i Samowi Rosenthalowi ( wydawcy płyty z PROJEKT RECORDS ), jednak w dalszym ciągu ta wizja nie zazębiała się idealnie. W pewnym momencie powstała jedna z moich bardziej rozpoznawalnych prac, bez namysłu wysłałem ją Steve’owi. Odpowiedź była natychmiastowa „TO JEST WŁAŚNIE OKŁADKA NASZEGO ALBUMU”. I wtedy właśnie płyta DYNAMIC STILLNESS otrzymała główną oprawę graficzną. W zapowiedzi płyty Steve umieścił notatkę dotyczącą całego procesu twórczego i wspólnego oddziaływania na siebie podczas  pracy. To było coś fantastycznego. Potem zrobiłem kolejną okładkę, odnosząca się tematycznie do płyty DYNAMIC STILLNESS – AFTERLIGHT, kolejna po 2 latach THE DESERT INBETWEEN. Roach jest w swoim gatunku klasyką, a także muzykiem rozpoznawalnym w innych kręgach, toteż automatycznie właśnie w nich wzrosło zainteresowanie tym co robię. Wiadomość się rozeszła i efekty mojej pracy również. Powstały kolejne okładki dla twórców, którzy właśnie krążą gdzie po tej orbicie: Frank Van Boagert, który nagrał płytę wraz z Erikiem Wøllo, który z kolei nagrywał wtedy już płytę z Rochem. Przyszła kolej na solową płytę Erika – GATEWAY, do której zaprojektowałem przyjętą bardzo entuzjastycznie okładkę. Potem wpadłem do wytwórni SPOTTED PECCARY tworząc da panów Hellinga & Jenkinsa. To była jedna z ważniejszych okładek, gdyż w jakiś sposób ugruntowała moją pozycję na rynku zdobywając jednocześnie nagrodę w kategorii COVER ART ZMR MUSIC AWARDS. Płyta zdobyła dodatkowo nagrodę za najlepszy album elektroniczny roku i najlepszy album w kategorii "ambitne". Niedługo po tym dostałem propozycję pracy przy nowym albumie Craiga Padilli…itd., itd.….;).

D.K.:  O... szok. Przyjemnie się to czyta :). Faktycznie,  Twoja okładka do płyty JON JENKINS & DAVID HELPLING – "The Crossing" została wyróżniona nagrodą. Gratuluję, bo to oznacza że ktoś pilnie ogląda Twoje prace, nie uważasz? A konkurencja pewnie duża..

 M.K.: Dziękuję. Faktycznie konkurencja jest duża na tym rynku i jest bardzo dużo pięknych realizacji, które spokojnie uznałbym za znacznie lepsze od moich, a jednak udaje mi się trwać na tym rynku, zdobywać nowych klientów, którzy są bardzo zadowoleni z efektów końcowych. Nagroda, którą dostałem była więc dla mnie zaskoczeniem i miłą niespodzianką, ponieważ takiego wyróżnienia za moją prace zleconą nie dostałem. Poza tym znaczenie ma dla mnie, że okładka powstała do tak świetnej płyty dwóch genialnych muzyków. To kolejny powód do zadowolenia, że moje nazwisko może być kojarzone właśnie z nimi. Coś po mnie zostanie ;).


D.K.: Twoje okładki dla Generatora, jest ich sporo i mają pewien styl. Jak udało Ci się przekonać do siebie bossa firmy - Ziemowita?  Czy to działa na zasadzie rekomendacji? Czy konsultowałeś jakieś szczegóły z np. Przemkiem Rudziem, czy miałeś wolną rękę?

M.K.: Od 1995 roku jestem klientem sklepu GENERATOR. To jedyne tak obszerne źródło zaopatrywania się w moja ukochaną muzykę. Dzięki niemu poznałem wielu nowych twórców  (tak naprawdę najpierw było dawne STUDIO EL-MUZYKI, ale to u Ziemowita można było dostać nieosiągalne gdzie indziej wydawnictwa ). Potem był pamiętny fanzin, którego wszystkie egzemplarze posiadam jako pamiątkę. Nie pamiętam dokładnie, ale kiedy byłem już w fazie tworzenia prac inspirowanych muzyką postanowiłem wysłać Ziemowitowi próbkę, tak po prostu. Pokazać, że istnieję i jestem wdzięczny za to co robi. Wymieniliśmy kilka zdań na temat tej pracy i potem jakoś kontakt się urwał. Parę lat później znowu zaczęliśmy rozmawiać i tematem miała być zmiana strony wizualnej strony GENERATOR.PL. Zgodziłem się na współpracę również z sentymentu. Po jakimś czasie Ziemowit oznajmił, ze ma zamiar zacząć wydawać muzykę pod szyldem GENERATORA. Jako, ze wtedy już tym się zajmowałem, było to niejako zachętą dla mnie do dalszej współpracy, która w końcu zaowocowała stworzeniem serii, do której zrobiłem 23 okładki. Miałem dużo satysfakcji widząc, jak kolekcja się rozrasta i jestem jej współtwórcą. Dodatkową przyjemnością byłą współpraca z muzykami, których dzieła już znałem, miałem w kolekcji i inspirowałem się nimi wcześniej. Miałem świadomość, ze  w ten sposób gruntują jakąś pozycje w wyselekcjonowanym gronie twórców i odbiorców.

Powstawanie każdej okładki łączyło się z akceptacją koncepcji i finalnego tworu przez Ziemowita i autora muzyki.

D.K.: Lubisz elektronikę, mroczne filmy i podobną im muzykę np. Lustmord. Czy jesteś zdania że to ciekawsze inspiracje niż słodko-cukierkowe produkcje? Zauważyłem że tworzysz nie tylko pod zamówienie, ale bo Cię coś urzekło.


M.K.: Tak, zdecydowanie takie klimaty wpływają lepiej na moją wyobraźnię, kształtują myśli, sny. Wole znacznie trudniejsze w odbiorze dzieła niż przystępne i łatwe, choć mówimy tylko o tym co jest najbliższe mojemu sercu. Nie zamykam się jednak w życiu codziennym na żadne gatunki i w swojej płytotece znaleźć można dużo różnej muzyki odpowiedniej na każdy nastrój lub potrzebę chwili. Muzyka towarzyszy mi non stop, więc słuchając tylko tej cięższej w odbiorze i skomplikowanej chyba szybko bym się nią zmęczył. Jeśli zaś chodzi o repertuar filmowy, to zawsze cenię wiele aspektów, które wpływają na to, ze do mnie trafia. Jest ich zawsze więcej niż podczas słuchania muzyki – to zrozumiałe.

D.K.: Powiedziałeś mi niedawno, że nie ze wszystkich swoich prac jesteś do końca zadowolony. Ale to chyba inaczej być nie może, pewnie masz napięty, ograniczony czas, klient naciska, a muzykę można po jakimś czasie odebrać inaczej. Czy to w tym jest problem?

M.K.: Jeśli chodzi o czas realizacji to zawsze staram się mieć swobodę i odpowiednią ilość czasu tak, aby pomysł mógł swobodnie ewoluować. Faktem jest, ze często pierwsza myśl, idea jaka przychodzi do głowy jest tą finalną i wymaga tylko odpowiedniego szlifu. Na początku każdego, nowego przedsięwzięcia ustalam datę pierwszego, wstępnego projektu. Jeśli przeczuwam, ze może być problem z wywiązaniem się z terminu – rezygnuję. Moja praca jest moim sposobem na samospełnienie, dlatego też staram się aby nie tylko klient był zadowolony z ostatecznego efektu. Kiedy dociera do mnie końcowy produkt, chcę być z niego dumny i zadowolony. Zawsze wkładam 100% swoich możliwości, stąd często też odrzucam nowe wyzwania ze względu na brak czasu, lub brak „chemii” między mną, a zaproponowanym tematem, materiałem muzycznym. Długo pracowałem na tę swobodę, ale myślę, że było do czego dochodzić. Obecnie sam decyduję o tym z jakim projektem będę się zmagał i jest to dla mnie bardzo wygodnie. Zadowolenie z całości dorobku lub poszczególnych prac dotyczy wszystkiego co wychodzi spod mojej ręki. Zarówno prac zleconych, jak i tych, które powstają z samej potrzeby kreacji. Z punktu widzenia czasu widzę co można byłoby zrobić lepiej, doskonalej, jakich elementów użyć, których swojego czasu nie miałem w swoim zbiorze zdjęć. To dosyć męczące kiedy nowe pomysły ścierają się z potrzebą reedytowania starych. Brak czasu jednak w jakiś sposób łagodzi ten spór wewnętrzny ;).  To takie chyba chorobliwe dążenie do doskonałości.

D.K.: Ma je wielu artystów... Masz sporo pracy i zamówień, czego można się spodziewać w przyszłości, czy taką "karierę" można zaplanować?


M.K.: Rzeczywiście jest tego trochę i dlatego z części muszę rezygnować. Pierwszeństwo zawsze mają dla mnie bliskie memu sercu klimaty, stali klienci i muzycy, którzy są dla mnie inspiracją. Staram się łączyć samorealizację ze źródłem utrzymania. W każdym razie, póki co, jest coraz lepiej :). Oczywiście oprócz projektowania okładek robię inne rzeczy, które wymagają troszkę mniej pracy umysłowej, a opierają się na tym co jest już gotowe lub na zwykłej pracy manualnej. Retuszuję zdjęcia, projektuję plakaty, przygotowuję je w kwestii kompozycji, kolorystyki i dodaję coś od siebie. Te dodatkowe zajęcia dają mi możliwość przebierania ofert w kwestii projektowania okładek. Dają mi swobodę w kwestii finansowej. Co do przyszłości. Jestem bardzo optymistycznie nastawiony do tego co być może mnie czeka. Mam zaplanowanych kilka projektów, które spokojnie sobie czekają na odpowiedni czas. Mogę napisać, że będzie to własna muzyka, do której stworzenia przymierzam się już od 2 lata, ale zawsze nie mam na to czasu. Czas pokaże. Drugim znaczącym dla mnie projektem jest zamiana moich prac w ruchome obrazy. Chciałbym poszerzyć spektrum środków mojej wypowiedzi do filmowania. Postarać się stworzyć ruchome obrazy odzwierciadlające klimat i kolorystykę moich prac fotograficznych. Rozmawiałem o tym projekcie nawet ze Steve Roachem i wstępnie pomysł mu się spodobał. Jako, ze sam muszę mieć kontrole nad wszystkim, ten pomysł będzie wymagał dużego nakładu czasu i środków. Chciałbym stworzyć coś wyjątkowego w jakości HD, a więc musiałbym użyć odpowiednich technik zarówno zapisu obrazu, jak i późniejszego masteringu i authoringu. Jasną sprawą jest, ze cała oprawa graficzna też spoczęłaby na moich barkach ;) Zobaczymy jak to będzie. Oba pomysły krążą bezustannie wokół mojej głowy wiem, że łatwo nie odpuszczę.

D.K.:  Czy tworzysz też okładki do płyt analogowych, czy jest to trudniejszy proces?

M.K.: Wydaje mi się, że ze względu na powierzchnię do wykorzystania taka okładkę byłoby mi na pewno szybciej stworzyć. Nie ma nic przeciwko temu, ale póki, co nikt nie zechciał powierzyć mi tego zadania. Rozmiar okładki jest idealny na dużą pracę i byłoby to dla mnie wielką przyjemnością umieścić obraz większy jak standardowe 12x12 cm dla pudełka CD. Jestem jak najbardziej za…może po prostu muszę czekać :).

D.K.: Życzę powodzenia i dziękuję za udzielenie mi wywiadu.