Trochę rozczarowany najnowszymi płytami herosów El-muzyki, coraz częściej sięgam po starsze dokonania klasyków gatunku, szukając tam głębszych artystycznych doznań. Niełatwe to zadanie czasami przynosi efekty. Na krążku "Join Inn" pierwszy rock`n`rollowy koszmarek można sobie darować, natomiast 24-minutowy "Jenseits" to jedno z lepszych dokonań Manuela Gottschinga i jego przyjaciół w ich karierze. Spokojna, wręcz nostalgiczna opowieść deklamowana półgłosem przez Rosi o romantycznych uniesieniach w ogrodzie, przedziela maratońskie popisy solowe lidera grupy, basisty Hartmuta Enke i goszczącego Klausa Schulze. Rzadko się zdarza, aby improwizacje miały charakter tak spójny, a poszczególni muzycy sobie nawzajem nie przeszkadzali. Stosunkowo skromne instrumentarium nie czyni jednak ubogiej treści. Podniosła muzyka ma charakter wybitnie relaksacyjny i takie też przynosi skutki. Bezmiar kosmosu oglądany wieczorem na plaży - podobne skojarzenia nasuwają się same.
Od wydania tej płyty w 1973 roku minęło już prawie 27 lat, a piętno czasu nie dotknęło nawet trochę tej suity. Instrumenty nie brzmią archaicznie, klimat jest niepowtarzalny, aż prosi się o jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz