Po blisko pół roku poszukiwań dotarłem do tej płyty. Nie powala na niej Emmens niczym nowym i nadzwyczajnym, ale daje się jej słuchać bez specjalnej przykrości. Snuje swoje senne opowieści o dość jednorodnych emocjach w sposób ściśle kontrolowany. Fragmentami takie lekko westernowe pogwizdywanie na syntezatorach a’la John Dyson. Pod koniec muzyka się zresztą lekko rozkręca. Ja to lubię przyznam szczerze. I od czasu do czasu będę do niej wracał. Nadaje się do słuchania wieczorem kiedy zmęczony po pracy nie chcę aby jakakolwiek agresja atakowała moje uszy. Podsumuję tak: lepsza niż „Tale Of The Warlock”, słabsza niż ”Darkness Falls”. Polecam dla osób mających kłopoty z psychiką, płyta nadaje się do muzykoterapii. Apogeum swojej formy Gert osiągnął chyba na "Waves of Dream" w 2004 roku. Podobała mi się też jego druga płytka „Electra” z 1999 – taka prosta i „młodzieńcza” w zamyśle. Słychać że go to bawiło. Co do nagrań w duecie - nie są gorsze od solowych, ale Heij w pojedynkę jakoś mnie nie podniecał. Widzę na jego - Emmensa - stronie internetowej że tych kolaboracji miał w sumie 13 płyt w tym kilka składanek. Więc jeszcze nie znam wszystkiego. Fajnie – to poznam :).
W kwietniu tego roku zagrał też swój koncert na E-live, obok Dysona i paru innych muzyków. Posłuchamy tej muzyki jak wydadzą płytkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz