poniedziałek, 20 lutego 2012

Przemysław Rudź - Natchnienie jest rzeczą ulotną


Przemysław Rudź  - autor kilku albumów z muzyką elektroniczną, obecnie w ścisłej czołówce polskich muzyków grających progresywną elektronikę.

D.K.:  Od naszego ostatniego wywiadu minęło pół roku.  W międzyczasie ukazała się płyta "Unexplored Secrets Of REM Sleep", nagrana wspólnie z Władkiem Komendarkiem. Umocniła Waszą pozycję na coraz większym rynku rodzimych i zachodnich kompozytorów. Władek, zasłużony nestor polskiej elektroniki, niejako przekazał Ci na niej, że użyję przenośni "berło, koronę i jabłko".  W ciągu dwóch lat  skomponowałeś pięć dobrych, zróżnicowanych płyt.  Nie czujesz się wypalony?

PR: Ja? Wypalony? Ależ skąd! Zdaję sobie sprawę, że coś takiego jak wena nie jest dane raz na zawsze i kwestią czasu jest okres zastoju twórczego, czy zwiastuny syndromu wypalenia. Spotykało to największych w historii, bez względu na rodzaj muzyki i wydarzenia, jakich byli świadkami. Tym bardziej ja, skromny muzykant z Trójmiasta nie będę raczej w tej kwestii  wyjątkiem. Natchnienie jest rzeczą ulotną, dlatego też korzystam z każdej okazji aby dać upust temu co we mnie siedzi i wyrywa się ku głośnikom. Wiele z melodii, sekwencji, pochodów harmonicznych zapisuję z marszu w sekwencerze, często nadając im śmieszne nazwy. Wszystko to w nadziei, że kiedyś przyjdzie na nie właściwy czas. Ważne jest aby kompozycje, zanim ujrzą światło dzienne, przeszły przez wewnętrzny jakościowy odsiew ziaren od plew, co będzie szczególnie ważne w okresach spadku artystycznych lotów. Lepiej poczekać na lepszy okres, niż na siłę karmić Słuchaczy materiałem, do którego nie ma się przekonania, że wart jest prezentacji. Ilu  poetów, pisarzy i kompozytorów wolałoby zapomnieć i odesłać w niebyt swoje pierwsze lub  mniej udane utwory? Może więc jednak świadome zaniechanie jest receptą na podtrzymanie pewnego poziomu, poniżej którego nie wypada schodzić? Tylko jak tu zachować dystans do samego siebie? Oto jest pytanie! A co do Władka, to wierz mi, że może w ostatniej płycie jest element tej symboliki, o której wspomniałeś, jednak jestem przekonany, że Władek walczy dalej dzielnie i jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie zanim powie dosyć. Tak po prawdzie, to po prostu wiem, że on nigdy nie przestanie. I chwała mu za to!

M.W.: Obserwuję twoją twórczość już klika lat, wiele również dyskutowaliśmy na tematy muzyczne czy ogólnie poruszaliśmy drażliwy temat egzystencji w obecnych czasach. Dla mnie Przemku jesteś takim… Frankiem Zappą wśród wykonawców muzyki elektronicznej. Dlaczego? Otóż w Twoich wypowiedziach widzę niezależność w  pojmowaniu świata i w ogóle – tak jak Zappa - idziesz pod prąd ze swoimi muzycznymi fascynacjami. Nowy album ”Paitings” dobrze obrazuje Twoją postawę, nie idziesz na łatwiznę i burzysz ogólnie przyjęte wzorce muzyki elektronicznej. Twoja buntownicza postawa przypomina mi samego Franka, ale i… tych wielkich eksperymentatorów 20 wieku. Czy Twoja nowa muzyka to ambient, awangarda czy nowy eklektyczny kierunek w EM?


PR: Już samo ideologiczne porównanie mnie do Zappy powinno nakarmić moje "ja" na kolejne pół roku albo i dłużej. Dzięki! Zappa był artystą ponadczasowym z kosmicznie wielu powodów. Wystarczy wspomnieć posunięty czasem do skrajności eklektyzm jego muzyki, otaczanie się lepszymi od siebie instrumentalistami i kompozytorami (Bozzio, Belew i inni), wszystko to w połączeniu z niespożytą wyobraźnią, energią podczas nagrywania płyt, a zwłaszcza koncertów. To tylko niektóre z przyczyn, jakie uczyniły z niego gwiazdę pierwszego formatu. Gdzież mi do tej skali talentu, choć zdaję sobie sprawę, że wybrałem inny rodzaj muzyki, której energia nie wynika z karkołomnych popisów technicznych czy eksplozji scenicznej, a z treści jaką ze sobą niesie i tego jak potrafi zapłodnić wyobraźnię wrażliwego Słuchacza. W chwili, w której piszę te słowa słucham cudownych Partit J.S. Bacha granych przez niezapomnianego Glenna Goulda. Po tej dawce baroku na najwyższym poziomie pewnie dla kontrastu odpocznę przy Thin Lizzy, albo którejś z płyt Genesis albo King Crimson. Zatem to, że pokochałem szczególnie elektronikę nie zwalnia mnie od śledzenia dzieł i pasjonowania się dokonaniami innych autorów nie tylko z epoki w której żyję, ale może przede wszystkim tych, dzięki którym muzyka tak bardzo rozwinęła się formalnie i poszła do przodu - którym każdy rockman, jazzman, bluesman, czy w końcu twórca el-muzyki jest winien najwyższe uznanie.

Postawiłem sobie za cel, aby każda moja płyta dotykała nieco innego obszaru muzyki elektronicznej, ale nie tylko elektronicznej. Przemycam tam świadomie bądź podświadomie elementy ambientu, rocka progresywnego, popu, czasem nawet jazzu i muzyki klasycznej. Tak jak Zappa lubię się otaczać lepszymi instrumentalistami od siebie, bo mam bardzo duży dystans do własnej techniki gry. Bez żadnej żenady powtarzam, że okiełznana technologia w parze z wyobraźnią muzyczną może zdziałać cuda. To tak oczywiste jak wybór lotu samolotem w odległe miejsce, zamiast podróży furmanką. Niby cel ten sam ale środek ku temu diametralnie inny, dowiązany do obecnych czasów i możliwości. Jeszcze kilka lat temu nie miałem pojęcia, że nagle będę miał na koncie pięć płyt autorskich i dwie kolejne "w zapasie", które obecnie dopieszczam i szlifuję, aby kiedyś zabłysły jak prawdziwe diamenty. Bliżej może mi przez to do określenia "pisanie muzyki", bo faktycznie wygląda to często jakbym ją pisał niż wprowadzał z palca do pamięci komputera. A więc podkreślę to jeszcze raz - niedostatki techniczne można zrekompensować po prostu czuciem i umiejętnością przenoszenia tych wrażeń na świat dźwięków, brzmień, harmonii i dysonansów. Czy to już nowy styl w el-muzyce? Myślę, że bardziej próba stworzenia tego charakterystycznego brzmienia, które czyni artystę oryginalnym i rozpoznawalnych w natłoku innych. Myślę, że małymi kroczkami zmierzam w dobrym kierunku...
 
D.K.: Miałem przyjemność poznać surowy materiał z przygotowanej przez Ciebie najnowszej płyty, którą roboczo zatytułowałeś "Paintings". Ukazujesz na niej niejako swoje nowe oblicze. Ta muzyka jest bardziej niepokojąca, mroczna i posępna niż dotychczasowe dokonania...

PR: Usiadłem do tej muzyki nie mając nic wcześniej przygotowanego, zupełnie jakbym wziął czystą ramę z płótnem i zaczynał malować pejzaż. Stąd też tytuł płyty, który sugeruje, że materiał zawarty na krążku będzie bardziej ambientowy niż zwykle. To całkowicie zamierzone. Około 60 minut elektronicznych impresji na różne tematy. Tak, momentami jest bardzo mrocznie i posępnie - wśród utworów znalazł się pierwszy cover w historii moich zmagań z klawiaturami. Opracowałem utwór Humanity Part 2 autorstwa Ennio Morriccone, który nadał niezwykły klimat grozy legendarnemu już horrorowi Johna Carpentera pt. "The Thing". Mam nadzieję, że tym którzy widzieli i słyszeli, moja wersja przypadnie do gustu i odświeży nieco wspomnienia o fabule filmu, natomiast tym, którzy usłyszą go po raz pierwszy, moja wersja będzie się bardziej podobała niż oryginał :) :) :)

Nigdy nie ukrywałem, że mollowe klimaty bardziej do mnie przemawiają niż wesołe durowe harmonie. Muzyka elektroniczna idealnie nadaje się do budowania atmosfery tajemniczości, czasem i niepokoju, a te jak wiadomo wymagają bardziej posępnych tonacji, brzmień, pochodu akordów i rytmiki. Udaje mi się to przez szerokie stosowanie wirtualnych symulatorów dawanych syntezatorów analogowych, takich jak Moog Modular, ARP 2600, czy Prohpet 5, Yamaha CS80 i innych. Niewiele jest instrumentów, których brzmienie tak mocno pobudza wyobraźnię, jak właśnie te "stradivariusy" muzyki elektronicznej (jak to pięknie kiedyś określił J-MJ).

M.W.: Twoja jeszcze nie wydana płyta  budzi moje spore zainteresowanie.  Nie tylko z powodu samej muzyki ale i … frapujących  sampli, które wykorzystałeś na „Paintings”, że podobnie jak Władek Komendarek próbujesz wyławiać dźwięki z natury by potem je przetransponować na sample, myślę, że to wyraz Twojego parcia na oryginalność, co mnie cieszy. Powiedz mi jakie instrumenty wykorzystywałeś przy produkcji nowej  płyty „Paintings” ?

PR: Jak już wspomniałem, na nowej płycie wykorzystałem szeroko instrumenty analogowe w ich wirtualnych wersjach (gdzież bym to wszystko pomieścił w domu, gdybym miał dostęp do prawdziwych maszyn?!). Do tego doszły sample nagrane zarówno przeze mnie, jak i moich przyjaciół. Szczególnie ciekawie wyszły kosmiczne dźwięki trzaskającej kry na zamarzniętym jeziorze, które do złudzenia przypominają efekty uzyskiwane w czasie eksperymentów z analogowymi syntezatorami modularnymi! A przecież to czysta natura! Ostatni utwór na płycie Hidden Nooks Of Our Ego produkuję we współpracy z moim serdecznym kolegą Adamem "Smokiem" Bórkowskim, który poświęcił się dla sztuki i zapewnił świetne sample poznańskiej ulicy w godzinach szczytu. Utwór ten zostanie też wzbogacony moimi szeptami i zmodulowanym głosem Adama. Będzie siła, zapewniam! Daleko mi do skali wykorzystywania dźwięków naturalnych, jak robi to Władek Komendarek. Może jednak to jakiś skromny zaczyn tego, co pojawi się w mojej muzyce w przyszłości?
  

D.K.: Wśród nagranych na "Paintings" utworów jest kompozycja "Who Goes There". Po raz pierwszy tak dobitnie dałeś wyraz swojej fascynacji kinem będącym mieszanką thrillera i SF. Nie przejmowałeś się ewentualnymi kąśliwymi docinkami?

PR: Kocham literaturę SF, kocham naukę i jej postęp. Jestem mentalnym dzieckiem i wychowankiem Lema i jemu podobnych. Nic więc dziwnego, że śledzę dokonania kinematografii, które zahaczają o w/w tematykę. Thriller Carpentera chodził za mną od dłuższego czasu, postanowiłem więc spróbować wczuć się w klimat filmu tak jak mógł to robić twórca ścieżki dźwiękowej, słynny Ennio Morriccone. Tak, spodziewam się, że niektórzy zarzucą mi porywanie się z motyką na Słońce, albo kalanie klasyków. Zapewniam jednak, że wersja utworu, która wciąż ewoluuje, przechodzi za każdym razem wspomniane już wewnętrzne jakościowe sito - zarówno moje, jak i bliskich mi osób. A to oznacza, że jeśli nawet nie będzie to wersja bijąca na głowę oryginał, to będzie to moje w pełni świadome spojrzenie na temat, z zachowaniem szacunku dla kompozytora, autora scenariusza i reżysera.

M.W.: Twoja muzyka znakomicie współgra z mrocznym kinem SF czy horrorami. Zwłaszcza interesujący cover muzyki Ennio Morricone do filmu „The Thing”, może sugerować twoje zapędy w tym kierunku. Czy dostałeś kiedyś jakiś sygnał od ludzi z branży filmowej o ewentualnej współpracy odnośnie soundtracku? Myślę, że Twoja muzyka wybitnie uzewnętrznia mroczne ego człowieka często zagubionego w meandrach ludzkich skomplikowanych życiowych historii. Ilekroć słucham twojej el-muzyki, a zwłaszcza próbki  najnowszej, jeszcze nie wydanej płyty „Paintings",  po włączeniu „play”w mojej głowie wyświetla  się film. Muzyka tak silnie oddziałuje, że  moja wyobrażania pokazuje film do twojej muzyki. Co o tym sądzisz?

PR: Myślę, a w zasadzie wiem, że wciąż jestem twórcą tak bardzo niszowym, że nikt ze świata filmu nie słyszał o moim istnieniu. Wyprawa w rejony muzyki filmowej na pewno byłaby niezapomnianą przygodą i wyzwaniem, po cichu marzę więc o takiej szansie. Mam zatem nadzieję, że mój dotychczasowy dorobek artystyczny przekona kiedyś odpowiednie osoby, co zaowocuje kontraktem i poświęceniu się jakiemuś ciekawemu projektowi  filmowemu, obojętnie czy fabularnemu czy dokumentalnemu. Na chwilę obecną podjąłem niewielką współpracę z firmą Inventica, która wyprodukowała astronomiczną aplikację pt. The Milky Way na mobilne produkty firmy Apple. Muzyczne tło w niej wyszło spod moich palców i podobno podoba się użytkownikom. A wracając do roli muzyki w filmie, to jest ona przecież niebagatelna. Wyobrażasz sobie Blade Runnera bez muzyki Vangelisa?
 
D.K.: Mogłeś nagrać jeszcze ze trzy płyty w stylu "Summa Technologiae" i pewnie nikt by nie protestował. Ale to nie jest myślenie progresywne. Ty ciągle szukasz, badasz, składasz dźwięki na nowo. Na najdłuższej suicie "Hidden Nooks Of Our Ego", gdzie eksploatujesz niedostępne zakamarki ludzkiej jaźni,  nie wahałeś się użyć nawet swojego głosu...

PR: No właśnie, jest tu pewien dylemat na linii artysta/słuchacz. Z doświadczenia wiem, że odbiorcy muzyki są często konserwatywni w gustach i jak się im spodoba jakaś płyta zespołu czy solisty, to automatycznie chcieliby aby następna była podobna. Tak było dla przykładu  z legendarnymi płytami Oxygene/Equinoxe. Jarre wiedział co robi kontynuując klimat i brzmienia Oxygene na drugim krążku. Myślę, że wielu by się rozczarowało (i ja również się do nich kiedyś zaliczałem), gdyby po "tlenowym" sukcesie pojawiła się mniej komercyjna płyta Zoolook. Dla wielu artystów może to być zabójcze artystycznie, bo ileż można oklepywać jeden temat! Mądrze jest próbować skłonić Słuchaczy aby zaufali i poszli razem z wykonawcą  akceptując jego dążenie do zmian. Oczywiście o ile on sam się w tym nie zagubi i nie straci na jakości i szczerości przekazu. Nie będąc zakładnikiem własnej popularności i marketingowego podejścia do twórczości, mam zdecydowanie łatwiej. Ta, oczywiście jest ważna, zwłaszcza gdy stanowi  podstawę utrzymania. Jednak nie robię sobie złudzeń, że kiedyś na moje konto zaczną wpływać tysiące dolarów ze sprzedaży płyt. Dlatego też każda z nich, choć zawsze dowiązana do ogólnego nurtu el-muzyki, penetruje regiony dalsze, czasem zupełnie z nią nie związane. Myślenie progresywne wyniosłem z ogólnego zainteresowania muzyką, jej historią i stylami, ale oczywiście nie tylko muzyka jest tu ważna. To raczej postawa światopoglądowa, w której szanując dorobek poprzedników i budując na nim nowe, odbywa się prawdziwy postęp. Wiele lat przede mną tak myślano, uważam to za właściwe i twórcze.

M.W.: Jak twoja piękniejsza polowa czyli Joanna wytrzymuje trud egzystencji z tak barwną osobowością jaką jest Przemek Rudź. Czy między wami istnieje  prawdziwa relacja rodzinna? Wiadomo, te czasy nie sprzyjają rozwojowi rodzinnej ciepłej atmosfery, a może Ty i w tym przypadku idziesz pod prąd i stawiasz rodzinę na pierwszym miejscu. Czy ta kwestia jest dla ciebie pierwszorzędnym priorytetem?

PR: Myślę, że jakoś daje ze mną radę i partnersko jesteśmy całkiem nieźle dopasowani. Jeżeli między dwojgiem ludzi jest uczucie i zrozumienie potrzeb drugiej strony, to trzeba się naprawdę solidnie postarać, że by wszystko spartolić. Odpukać w niemalowane, ale nam to na razie nie grozi :)
 

D.K.: Grasz teraz mniej jest soczystych sekwencji, one występują, ale raczej jako element uzupełniający. Właściwie Twoją nową muzykę można zdefiniować, choć to nie będzie precyzyjne,  jako wyprawę w świat zimnego ambientu i industrialu. Tytuły sugerują odwieczny kosmos, zimne lodowce, wylęgarnie astralnych istot... To rodzaj ucieczki przed bardziej namacalnymi problemami życia, czy może wyraz pewnej fascynacji?

PR: Z normalnym życiem mamy wszyscy do czynienia na co dzień. Praca, obowiązki, szukanie źródeł dochodu, zlecenia, umowy, podatki, ZUS i inne tego typu paskudztwa. Komponowanie i mentalne penetrowanie odległych i wyimaginowanych światów to odskocznia od szarości egzystencji, zalewu tandetnej i wszechobecnej reklamy, ucieczka od rozpasanej głupoty wokół nas. To lekarstwo zarówno dla kompozytora jak i ludzi, których zabiera on w muzyczną podróż. Nowa płyta taka właśnie jest - surowa, sterylna, zimna i transcendentna. Jednak poprzednie płyty zawierają też wiele utworów lżejszych, mniej minorowych czy onirycznych. Nie jestem więc aż tak bardzo wyrazicielem i medium tej ciemnej strony rzeczywistości. Myślę, że "Obrazami" zrównoważę jakoś to, co w mojej muzyce było do tej pory optymistyczne i pozytywne jeśli chodzi o jej nastrój. A wszystko po to, aby na kolejnym krążku znowu zaskoczyć Słuchacza czymś rytmiczniejszym, żywym i z pierwiastkiem bardziej ludzkim.

M.W.: Wiem że jesteś miłośnikiem astronomii, wydałeś książki w tym temacie, świetnie to się przekłada na twoje muzyczne fascynacje. W jakim stopniu dość trudna filozofia naszego wspaniałego pisarza S.F -  Stanisława Lema wpłynęła na twoją osobowość? Wiemy dobrze obaj, że Lem długo przed naszym narodzeniem (uśmiech) przewidział to całe zło, które drąży od lat naszą cywilizację. Czy nadal twórczość Lema i jego ponadczasowe książki w dobie super nowoczesnej technologii mają coś odkrywczego? Czy element wiary w człowieka i jego możliwości  i jego entuzjazm jest nadal Ci bliski?

PR: Wciąż jestem zafascynowany jego twórczością. Czytam właśnie z zapartym tchem listy Lema i Mrożka, które pokazują obu geniuszy od tej prawdziwszej, aczkolwiek mało znanej ludzkiej strony. Oczywiście esencją Lema są jego powieści i traktaty filozoficzne, czasem warto jednak poznać go jako normalnego człowieka, członka społeczności i rzeczywistości, która determinuje życiowe wybory i decyzje. Lem przestrzegał i wciąż przestrzega, nie wiem, czy cokolwiek z jego książek trafiło do kanonu lektur szkolnych, ale pewne jest że na to zasługuje. Często o Nim myślę i wracam do jego dowcipnych historii, które często rozładowywały napięcie w fabule. Myślę, że tak już pozostanie i dobrze mi z tym...
 
D.K.:  Na Facebooku piętnujesz bez ogródek nieudolność świata polityki. Wynika to pewnie z troski o nasze wspólne dobro. A co myślisz o ACTA i całym tym zamieszaniu jakie obecnie ma miejsce?

PR: Powiem krótko - gardzę politykami. To eufemizm, bo nie chcę używać bardziej wulgarnego i dosadnego języka. Jestem liberałem, może nawet i libertarianinem, dlatego też szczególnie interesuje mnie stopniowe ograniczanie wolności ludzi przez ograniczonych umysłowo osobników, którzy mają święte przekonanie o swojej misji. Dobrze się dzieje, że w dobie internetu, jednostki myślące podobnie do mnie mają szanse organizować się i przynajmniej werbalnie stawiać opór politycznym cynikom, którzy dla utrzymania się na stołku są w stanie zrobić z siebie najbardziej służalcze dziadostwo, zarówno tu na polskim podwórku, jak i na arenie międzynarodowej. Zawiodłem się już praktycznie do wszystkich i widzę, że w tym systemie nawet św. Piotr zacząłby w końcu kraść. Ludzi traktuje się jak bydło, a najgorsze jest to, że oni sami nauczyli się takim właśnie bydłem być - prowadzonym, chronionym, czasem zdzielonym batem, czasem nakarmionym. Idealnie jest więc wtedy, gdy nie zadaje się pytań, nie kontestuje się rzeczywistości, nie patrzy na ręce i zakulisowe rozgrywki na salonach.

Ostatnie wydarzenia z ACTA w roli głównej zwróciły uwagę na to o czym wyżej napisałem. Możemy w końcu wpływać na to, co dzieje się na szczytach władzy. Skoro przez te kilkadziesiąt lat rozwoju socjalu w Europie, zabrano ludziom możliwość decydowania praktycznie o najważniejszych kwestiach związanych z ich życiem, to cieszy każdy przejaw buntu, jaki towarzyszy podpisaniu ACTA. Sądzę, że kwestie praw autorskich trzeba jakoś uregulować z zachowaniem odpowiedniego umiaru po jednej i drugiej stronie. Śmieszy mnie, że można czerpać w nieskończoność tantiemy za "Nie płacz Ewka" i każdy przejaw tego, notabene całkiem fajnego, kawałka w internecie i innych mediach. Dobrze też wiem, że własność intelektualna i artystyczna oraz jej poszanowanie powinno chronić przez jakiś czas ludzi (10, 15, 20 lat?), którzy mają talent, chęci i możliwości aby sztuką, wynalazkami i innowacjami jakoś pchać ten świat do przodu. Kto to zrobi jak nie oni? Inaczej ogarnie nas stagnacja i mentalna jałowość wśród półgłówkowatych jednostek niepotrafiących wyciągnąć pierwiastka kwadratowego z 9. Gdy kwestia dotyczy internetu i ogromu informacji jaka się w nim znajduje, sprawa wygląda jeszcze bardziej jaskrawo. Jestem przekonany, że gdyby podejść do tematu restrykcyjnie, albo wręcz totalnie, byłby to bat ukręcony przez twórców na samych siebie - ludzie baliby się cokolwiek pokazać, wysyłać, dyskutować. Możliwe, że reakcją na to byłoby powstanie jakiegoś tajnego internetu, zupełnie jak szara strefa w gospodarce. Ciekawi mnie też, jakby miała wyglądać kontrola, bo każde prawo trzeba jakoś egzekwować - trzeba by ustanowić nad światem jakiegoś wszechwładnego Wielkiego Brata i jego mniejszych lokalnych Braciszków, którzy obserwują co się u każdego w domu dzieje. Tego chcemy, czy może przesadzam?
 
D.K.: Niedawno wspomniałeś mi że masz materiał na trzy kolejne płyty. Czego oprócz "Paintings" możemy się jeszcze po Tobie spodziewać? Czy jest tam progresywny materiał pt. "Back To The Labyrinth"?

PR: Bardzo chcę ukończyć prace nad muzyką, która jest powrotem do lat licealnych, kiedy byłem klawiszowcem elbląskiej progresywnej grupy Labirynt. Przypomniałem sobie stare dobre czasy i wybrałem z tego repertuaru najciekawsze moim zdaniem kompozycje, solidnie je przearanżowałem, nadałem nowoczesne brzmienie osadzając w stylistyce szeroko rozumianej muzyki elektronicznej. Już teraz, po pierwszych nagraniach wiem, że utwory te nabrały nowego życia, kolorów, energii i wraz z innymi kompozycjami tworzą spójną i zamkniętą całość, która nawiązuje nieco stylistyką do ostatniej płyty z Władkiem Komendarkiem, choc więcej w niej charakterystycznych dla mnie harmonii. A że ma być bardziej rytmicznie i rockowo, jak wspomniałem wcześniej, potrzebuję tam trochę żywych instrumentów. Niecierpliwie czekam więc na wolne moce przerobowe moich muzycznych przyjaciół, który zgodzili się znów pomóc mi w kolejnym projekcie.
 
Dziękujemy Ci serdecznie za wypowiedzi i niecierpliwie czekamy na nowe wydawnictwa.

PR: Dziękuję również za pytania. Mam nadzieję, że potencjalni czytelnicy przebrną przez tego "tasiemca". Do zobaczenia!

Pytania zadawali Damian Koczkodon i Mariusz Wójcik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz