Supergrupa King Crimson i jej charyzmatyczny lider Robert Fripp wywarli na ambitną muzykę rockową podobny wpływ, jak w swoim czasie zespół Johna Lennona na pop. Dlatego komentatorzy dokonań KC nie zawsze są obiektywni, bo recenzowana muzyka w naturalny sposób zabarwia ich emocje. I to dobrze, że tak się dzieje. Opisywanie "na sucho", bez włożenia w recenzję uczuć, może być praktyczne przy układaniu instrukcji obsługi np. kosiarki (a i tu niektórzy by dyskutowali), ale nie przy obcowaniu z tak intensywnie działającym na emocje materiałem muzycznym. Nie będę szczegółowo opisywał historii zespołu, bo tego jest dużo na stronach fanowskich, więc wyważanie otwartych drzwi nie ma sensu. Jako zagorzały sympatyk produktów spod znaku Karmazynowego Króla wspomnę głównie o moich odczuciach. Po serii pięknych płyt z lat 70. i kilkuletniej przerwie, zespół nagrywa trochę inną muzykę. Pewnym jej ukoronowaniem okazała się "The Power To Believe" (2003). Trzeba było się z nią oswoić, i z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że dalsze drążenie pomysłów ze starych płyt nie miało racji bytu. Zresztą KC to symbol wiecznych poszukiwań formy. Dla Roberta Frippa spotkanie Adriana Belewa było chyba najlepszym, co mogło mu się przydarzyć w latach 80. I pewnie na odwrót. Chociaż z utworów znikły miękkie ozdobniki typu solo na flecie, a pojawiły się ostre gitarowe riffy, to muzyka nie straciła swojej intensywności i mocy. Mimo obecnej w niej drapieżności, dalej spina ją rozum i logika. Rozbudowana wizja, realizowana czasami z subtelnością maszyn budowlanych nie odstrasza. To kolejny świat jaki udało się wykreować Frippowi i jego przyjaciołom. Rzeczywistość oparta na gdzieniegdzie dosadnych doznaniach. Mimo wszystko i ta forma dostarcza wysokiej jakości wzruszeń. Stare chwyty z powracającym kilkakrotnie głównym motywem i sugestywny głos Belewa chyba tylko słonia pozostawiłyby obojętnym. Ekspresja i cudowne "męczenie" dźwięków, niejednemu przypomni marudzącą, ale kochaną żonę - bez której nie można się obejść. Taka jest muzyka z "The Power To Believe" - bezkompromisowa i wielka zarazem. Nakręcająca do życia i walki o lepsze jutro. Dla malkontentów polecam odgrzewanie starszych placków.
środa, 28 listopada 2012
King Crimson - The Power To Believe
Supergrupa King Crimson i jej charyzmatyczny lider Robert Fripp wywarli na ambitną muzykę rockową podobny wpływ, jak w swoim czasie zespół Johna Lennona na pop. Dlatego komentatorzy dokonań KC nie zawsze są obiektywni, bo recenzowana muzyka w naturalny sposób zabarwia ich emocje. I to dobrze, że tak się dzieje. Opisywanie "na sucho", bez włożenia w recenzję uczuć, może być praktyczne przy układaniu instrukcji obsługi np. kosiarki (a i tu niektórzy by dyskutowali), ale nie przy obcowaniu z tak intensywnie działającym na emocje materiałem muzycznym. Nie będę szczegółowo opisywał historii zespołu, bo tego jest dużo na stronach fanowskich, więc wyważanie otwartych drzwi nie ma sensu. Jako zagorzały sympatyk produktów spod znaku Karmazynowego Króla wspomnę głównie o moich odczuciach. Po serii pięknych płyt z lat 70. i kilkuletniej przerwie, zespół nagrywa trochę inną muzykę. Pewnym jej ukoronowaniem okazała się "The Power To Believe" (2003). Trzeba było się z nią oswoić, i z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że dalsze drążenie pomysłów ze starych płyt nie miało racji bytu. Zresztą KC to symbol wiecznych poszukiwań formy. Dla Roberta Frippa spotkanie Adriana Belewa było chyba najlepszym, co mogło mu się przydarzyć w latach 80. I pewnie na odwrót. Chociaż z utworów znikły miękkie ozdobniki typu solo na flecie, a pojawiły się ostre gitarowe riffy, to muzyka nie straciła swojej intensywności i mocy. Mimo obecnej w niej drapieżności, dalej spina ją rozum i logika. Rozbudowana wizja, realizowana czasami z subtelnością maszyn budowlanych nie odstrasza. To kolejny świat jaki udało się wykreować Frippowi i jego przyjaciołom. Rzeczywistość oparta na gdzieniegdzie dosadnych doznaniach. Mimo wszystko i ta forma dostarcza wysokiej jakości wzruszeń. Stare chwyty z powracającym kilkakrotnie głównym motywem i sugestywny głos Belewa chyba tylko słonia pozostawiłyby obojętnym. Ekspresja i cudowne "męczenie" dźwięków, niejednemu przypomni marudzącą, ale kochaną żonę - bez której nie można się obejść. Taka jest muzyka z "The Power To Believe" - bezkompromisowa i wielka zarazem. Nakręcająca do życia i walki o lepsze jutro. Dla malkontentów polecam odgrzewanie starszych placków.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz