Słuchając albumu Tangerine Dream – Finnegans Wake (James Joyce) 2011, nareszcie się pozytywnie zdziwiłem. Po wielu wydanych gniotach, ta muzyka jest o tyle lepsza, że ma w sobie trochę więcej ikry niż kilka wcześniejszych płyt razem wziętych. Pierwsze dwa utwory wyróżniają ekspresyjne motywy przewodnie, a trzeci "Resurrection By The Spirit" to odważna wariacja na temat starej płyty Ricochet. Zmiksowano leciwy materiał łącząc go z nowymi motywami czasami jakby na ślepo, z efektem klejonej taśmy odtwarzanej niejako losowo. Może to być sporą niespodzianką, albo przynajmniej ciekawostką dla starych fanów zespołu. Zamiast bowiem jak do tej pory bywało, osłodzić maksymalnie i zepsuć co się da, Edgar rezygnuje z tej utartej metody, poddając się sile żywiołu. Ponownie się zdziwiłem, gdy kolejny fragment "Mother Of All Sources" zostaje w drugiej minucie poddany zabiegowi który przypomina efekt wyłączenia prądu. Muzyka się rozsypuje niczym domek z kart, po czym na nowo rusza w podróż, już bardziej tradycyjną, ale dalej strawną. To tak jeszcze można panie Froese? Gratuluję zdecydowania w złamaniu zwietrzałych konwencji! Nawet jeśli rozbija się je w niewielkim stopniu. Następny kawałek "The Warring Forces Of The Twins" jest równie dynamiczny co poprzednie. Na pewno już gdzieś to słyszałem, hmm... Ale mimo to czuć, że najwyraźniej te granie sprawia muzykom radość. Dynamiczna maszyna rusza dalej. "Three Quarks For Muster Mark" ma również tę dawkę pozytywnego myślenia i fajne rockowe solo na gitarze. Koniec płyty pachnie tradycją ostatnich lat: "Everling's Mythical Letter" i "Hermaphrodite" bronią się głównie dzięki ekspresyjnej gitarze, bo podkłady to mają już chyba wieki ;). W ogóle mam wrażenie, że zespół cofnął się wiele zim do epoki Melrose Years, zapominając o koszmarkach później wymyślanych. Tangerine Dream zaprasza: "Give yourself a try and dive into a world of sensuous impressions – let Joyce’s story flow through your ears!" Zanurzyć się w świat zmysłowych wrażeń? No można, choć akurat z dziełami Jamesa Joyce'a słabo mi się to kojarzy. Podsumowując: Ta jaskółka rewolucji nie czyni, ale jest we fragmentach jakby świeżym oddechem w rzadko wietrzonej jamie artystycznej niemożności lidera.
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Tangerine Dream – Finnegans Wake (James Joyce)
Słuchając albumu Tangerine Dream – Finnegans Wake (James Joyce) 2011, nareszcie się pozytywnie zdziwiłem. Po wielu wydanych gniotach, ta muzyka jest o tyle lepsza, że ma w sobie trochę więcej ikry niż kilka wcześniejszych płyt razem wziętych. Pierwsze dwa utwory wyróżniają ekspresyjne motywy przewodnie, a trzeci "Resurrection By The Spirit" to odważna wariacja na temat starej płyty Ricochet. Zmiksowano leciwy materiał łącząc go z nowymi motywami czasami jakby na ślepo, z efektem klejonej taśmy odtwarzanej niejako losowo. Może to być sporą niespodzianką, albo przynajmniej ciekawostką dla starych fanów zespołu. Zamiast bowiem jak do tej pory bywało, osłodzić maksymalnie i zepsuć co się da, Edgar rezygnuje z tej utartej metody, poddając się sile żywiołu. Ponownie się zdziwiłem, gdy kolejny fragment "Mother Of All Sources" zostaje w drugiej minucie poddany zabiegowi który przypomina efekt wyłączenia prądu. Muzyka się rozsypuje niczym domek z kart, po czym na nowo rusza w podróż, już bardziej tradycyjną, ale dalej strawną. To tak jeszcze można panie Froese? Gratuluję zdecydowania w złamaniu zwietrzałych konwencji! Nawet jeśli rozbija się je w niewielkim stopniu. Następny kawałek "The Warring Forces Of The Twins" jest równie dynamiczny co poprzednie. Na pewno już gdzieś to słyszałem, hmm... Ale mimo to czuć, że najwyraźniej te granie sprawia muzykom radość. Dynamiczna maszyna rusza dalej. "Three Quarks For Muster Mark" ma również tę dawkę pozytywnego myślenia i fajne rockowe solo na gitarze. Koniec płyty pachnie tradycją ostatnich lat: "Everling's Mythical Letter" i "Hermaphrodite" bronią się głównie dzięki ekspresyjnej gitarze, bo podkłady to mają już chyba wieki ;). W ogóle mam wrażenie, że zespół cofnął się wiele zim do epoki Melrose Years, zapominając o koszmarkach później wymyślanych. Tangerine Dream zaprasza: "Give yourself a try and dive into a world of sensuous impressions – let Joyce’s story flow through your ears!" Zanurzyć się w świat zmysłowych wrażeń? No można, choć akurat z dziełami Jamesa Joyce'a słabo mi się to kojarzy. Podsumowując: Ta jaskółka rewolucji nie czyni, ale jest we fragmentach jakby świeżym oddechem w rzadko wietrzonej jamie artystycznej niemożności lidera.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Myślę ,że właściwie na każdej nowej produkcji Tangerine Dream , Edgar Froese próbuje dodać do swych kompozycji choćby zajawkę tych magicznych analogowych brzmień z lat 70 i 80 - Edgar od zawsze był kojarzony z tymi wielki dziełami EL muzyki jak np " Ricochet " i ma prawo wydobywać z archiwum cudnej urody mandarynkowe brzmienia :)
OdpowiedzUsuńNie słuchałem żadnej płyty TD wydanej po bodajże "Optical Race". Już szkoda mi nerwów. Zamknąłem się w magicznych latach analogowej el-muzyki, "syfrowa" w wykonaniu starych mistrzów w ogóle do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńJa nie słuchałem ich dobre kilka lat.. Ale łatwa dostępność do płyt i ciągle nadzieja że może jednak coś zagrają... spowodowała że co jakiś czas sprawdzam co na rzeczy.
OdpowiedzUsuń