Odsłuch debiutanckich płyt jest zawsze pouczającym zajęciem. Dlatego pierwszy album Przemka Rudzia, noszący tytuł Summa Technologiae (2010), podczas jego konsumpcji ujawnia wiele nagromadzonych emocji, którym artysta w pewnym momencie swojego życia po prostu musiał dać upust. Zrobił to w najlepszy z możliwych sposobów - w formie atrakcyjnych, muzycznych opowieści. Czas zbieranych doświadczeń, refleksji i inspiracji zostaje przekuty na uniwersalny język dźwięków, ich barw i kolaży. Te jego pierwsze dziecko, dopieszczone i należycie pielęgnowane, zostało docenione zarówno przez wydawcę płyty - label Generator, jak i moich kolegów po klawiaturze - uważnych, wymagających recenzentów. Ale nie było łatwo - płyta czekała rok, aż znalazł się chętny aby ją wydać oficjalnie. Teraz wydaje się to naturalne, że był nim Ziemowit Poniatowski. Jest to chyba jedyny człowiek w naszym kraju, który nie bacząc na nikłe zainteresowanie mas niszowym gatunkiem, zwanym muzyką elektroniczną, dalej prowadzi swoją działalność. Wróćmy jednak do zawartości płyty. Nie będę ubijał piany pisząc, jako kolejny, o Lemowskiej inspiracji i filozoficznych aspektach dzieła. Skupię się raczej na samej muzyce. Jej siła i tajemnica potencjału tkwi w umiejętnym wykorzystaniu nowoczesnych środków przekazu - elektronicznych przetworników dźwięku wywołujących pożądane, pozytywne skojarzenia. Zastanawialiście się może kiedyś, dlaczego płyta Oxygene Jarre'a sprzedała się w nakładzie 10 milionów egzemplarzy? Francuz wykorzystał naturalną potrzebę słuchaczy, która polega na obcowaniu z harmonią. Przemek poszedł podobną drogą, ba, więcej powiem, nasz rodak nie płodząc populistycznych przebojów uzyskał lepsze efekty. Zachował bowiem wysoki poziom komunikatywności ze słuchaczem, bez potrzeby nadmiernego komercjalizowania swoich kompozycji. Dzięki temu osiem utworów z płyty Summa Technologiae zaspokoi nawet wybredne i wyrafinowane gusty. Autora tej frapującej muzyki nakłoniłem do kilku wspomnień:
"Zarysy pierwszych kompozycji powstały na wewnętrznym sekwencerze Korga TR 78. Pamiętam, jaki przeżyłem szok, gdy zadzwonił do mnie redaktor Jerzy Kordowicz, który zapytał czy może puścić płytę w trójkowym Studio El-Muzyki! Mam nadzieję, że gdzieś w zaświatach Stasiu Lem przychylnym okiem (a może raczej uchem) spogląda na muzykę, która jest hołdem dla niego od wiernego czytelnika i wielbiciela. Marzy mi się, aby kiedyś cała trylogia ukazała się na płytach winylowych, żeby słuchacze mogli też zwrócić większą uwagę na ich stronę graficzną, bo okładki płyt są newralgiczną częścią pomysłu i wiele wnoszą do ogólnego postrzegania muzyki zawartej na krążkach. Generalnie tworzę muzykę programową, która ma bardzo wiele treści pozamuzycznych. Summa Technologiae to panegiryk na naszą cywilizację, choć pełen przestróg przed ślepymi uliczkami i zaułkami, po których często zmierzamy. Jest to więc dokładnie to, co było swoistym idee fixe Lema. Z perspektywy czasu widzę, że album brzmieniowo i kompozycyjnie broni się i nie ustępuje produkcją najlepszym dziełom gatunku. Tym bardziej cieszę się, że jest to mój pierworodny, a dla miłośników takich brzmień - chyba dobry wstęp do dłuższej przygody z resztą muzyki zawartej na moich kolejnych płytach. Jest to muzyka bardzo intelektualna, może czasem nawet lekko przeintelektualizowana, ale to zamierzony efekt - jak najmniej kompromisu artystycznego. Takie jest moje zdanie w tym konkretnie temacie".
Jeżeli powyższe wypowiedzi zdadzą Ci się drogi Czytelniku zbyt emfatyczne, daj szansę muzyce, która z pewnością wyjdzie z tej próby zwycięsko. Pozwól się uwieść wszechobecnym brzmieniom symulatora Eminent 310 i puść swobodnie wodze swojej wyobraźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz