Po czterech sobotnich koncertach aż żal było wychodzić z sali. Dlatego postanowiliśmy z Mariuszem, mimo iż minęła północ, pogawędzić trochę w hotelu z Władkiem Komendarkiem. W końcu to żywa i ciągle aktywna legenda polskiego rocka. Tematów było mnóstwo, artysta chętnie się wypowiadał, czas do 3 nad ranem przeleciał nie wiadomo kiedy.
Sumienie nie pozwoliło nam dłużej męczyć muzyka, więc położyliśmy się spać. Niedzielny poranek to ponowne spotkanie i godzinny wywiad z Gudonisem, a południe przeznaczyliśmy na zwiedzanie gdańskiej Starówki.
Skorzystaliśmy też z gościnności Przemka Rudzia i jego miłej parterki Asi. Obejrzeliśmy jego warsztat pracy, miejsce gdzie powstawały ostatnie płyty i posłuchaliśmy fragmentów najnowszej muzyki. Znów czas upływał znacznie szybciej niż w poczekalni u okulisty. Chciałem zatrzymać te chwile w mieszkaniu Przemka, ale wiadomo...
Ledwo zdążyliśmy na pierwszy niedzielny koncert. Na scenie przy laptopach zasiadł Jarek, realizujący swoje nagrania jako DigitalSimplyWorld (DSW).
Jego koncert mógł być szokiem dla ludzi nie oswojonych z bardzo ambitną muzyką. Już kilka dni wcześniej, podczas internetowych rozmów, DSW wahał się, jakiego typu materiał przedstawić słuchaczom. Nagrał bowiem bardzo dużo nie wydanej nigdzie różnorodnej muzyki. Przekonywałem go, aby nie sugerował się wygodą słuchacza, tendencją rynku do popierania komercji i... DSW faktycznie poszedł na całość. To, co popłynęło z głośników, było poważnym testem dla wyników pracy mojego dentysty i wytrzymałości konstrukcji budynku. Ściana dźwięków z niesamowitą intensywnością przenikała przez wszystkie komórki ciała, docierając głęboko do podświadomości audytorium. Industrial, ocierający się o najbardziej ciemny dark ambient, estetyka hałasu, szumy, efekty, rozmowy kosmonautów z NASA....
Autor zamierzył dostarczyć środków do osiągnięcia katharsis, czym ładnie wpisał się w tematykę i ideę Robofestu. Zaprezentował spójny, tematyczny set, w którym nie brakowało też osobistych odniesień. W pewnym momencie bowiem, z głośników można było usłyszeć poddany modyfikacji głos syna muzyka, deklarującego "kocham Cię Tatusiu". Ciekawe, że kilka osób pytanych później o ten szczegół, pamięta to jako głos "Kocham Cię Mamusiu". Ba... słyszeli tam słowa, których na pewno nie było! Intrygujący przyczynek dla psychologów. Niezwykle sugestywna i ważna była też oprawa wizualna tego performance.
Jarek co jakiś czas wykonywał w powietrzu ruchy lewą ręką. Myślałem że może ma tam jakiś procesor efektów, ale potem muzyk wyjaśnił mi że nie, to była tak zwana wizualizacja, lepienie energii. Towarzyszyły temu najczęściej czarno białe obrazy z rzutnika, nieustannie modyfikowane, przedstawiające niesamowite sceny, które czasami kojarzyły mi się z holokaustem. Później, na ekranie, obejrzeć można kilka scen walk stworzeń osadzonych w fikcyjnym uniwersum Aliens vs. Predator. W połączeniu z muzyką, owoc tego był powalający w swojej skuteczności. Przyznam, że choć "istnieją obawy że ktoś odbierze ten przekaz jako dzieło szaleńca" (cytat kompozytora), ta niepokojąca muzyka bardzo przypadła mi do gustu.
Idealna odtrutka na mnogość mdłej i popowej elektroniki masowo produkowanej przez obecne pokolenie 20 paroletnich muzykantów. Gdy słucha się ileś lat słodkich melodii, przychodzi chęć na poszukiwania czegoś bardziej przemyślanego niż zwrotka i refren. Podobnego zdania jest kolejny muzyk jaki zagrał drugiego dnia Festiwalu - Tomasz Pauszek. Ale o tym w następnym artykule...
Sumienie nie pozwoliło nam dłużej męczyć muzyka, więc położyliśmy się spać. Niedzielny poranek to ponowne spotkanie i godzinny wywiad z Gudonisem, a południe przeznaczyliśmy na zwiedzanie gdańskiej Starówki.
Skorzystaliśmy też z gościnności Przemka Rudzia i jego miłej parterki Asi. Obejrzeliśmy jego warsztat pracy, miejsce gdzie powstawały ostatnie płyty i posłuchaliśmy fragmentów najnowszej muzyki. Znów czas upływał znacznie szybciej niż w poczekalni u okulisty. Chciałem zatrzymać te chwile w mieszkaniu Przemka, ale wiadomo...
Ledwo zdążyliśmy na pierwszy niedzielny koncert. Na scenie przy laptopach zasiadł Jarek, realizujący swoje nagrania jako DigitalSimplyWorld (DSW).
Jego koncert mógł być szokiem dla ludzi nie oswojonych z bardzo ambitną muzyką. Już kilka dni wcześniej, podczas internetowych rozmów, DSW wahał się, jakiego typu materiał przedstawić słuchaczom. Nagrał bowiem bardzo dużo nie wydanej nigdzie różnorodnej muzyki. Przekonywałem go, aby nie sugerował się wygodą słuchacza, tendencją rynku do popierania komercji i... DSW faktycznie poszedł na całość. To, co popłynęło z głośników, było poważnym testem dla wyników pracy mojego dentysty i wytrzymałości konstrukcji budynku. Ściana dźwięków z niesamowitą intensywnością przenikała przez wszystkie komórki ciała, docierając głęboko do podświadomości audytorium. Industrial, ocierający się o najbardziej ciemny dark ambient, estetyka hałasu, szumy, efekty, rozmowy kosmonautów z NASA....
Autor zamierzył dostarczyć środków do osiągnięcia katharsis, czym ładnie wpisał się w tematykę i ideę Robofestu. Zaprezentował spójny, tematyczny set, w którym nie brakowało też osobistych odniesień. W pewnym momencie bowiem, z głośników można było usłyszeć poddany modyfikacji głos syna muzyka, deklarującego "kocham Cię Tatusiu". Ciekawe, że kilka osób pytanych później o ten szczegół, pamięta to jako głos "Kocham Cię Mamusiu". Ba... słyszeli tam słowa, których na pewno nie było! Intrygujący przyczynek dla psychologów. Niezwykle sugestywna i ważna była też oprawa wizualna tego performance.
Jarek co jakiś czas wykonywał w powietrzu ruchy lewą ręką. Myślałem że może ma tam jakiś procesor efektów, ale potem muzyk wyjaśnił mi że nie, to była tak zwana wizualizacja, lepienie energii. Towarzyszyły temu najczęściej czarno białe obrazy z rzutnika, nieustannie modyfikowane, przedstawiające niesamowite sceny, które czasami kojarzyły mi się z holokaustem. Później, na ekranie, obejrzeć można kilka scen walk stworzeń osadzonych w fikcyjnym uniwersum Aliens vs. Predator. W połączeniu z muzyką, owoc tego był powalający w swojej skuteczności. Przyznam, że choć "istnieją obawy że ktoś odbierze ten przekaz jako dzieło szaleńca" (cytat kompozytora), ta niepokojąca muzyka bardzo przypadła mi do gustu.
Idealna odtrutka na mnogość mdłej i popowej elektroniki masowo produkowanej przez obecne pokolenie 20 paroletnich muzykantów. Gdy słucha się ileś lat słodkich melodii, przychodzi chęć na poszukiwania czegoś bardziej przemyślanego niż zwrotka i refren. Podobnego zdania jest kolejny muzyk jaki zagrał drugiego dnia Festiwalu - Tomasz Pauszek. Ale o tym w następnym artykule...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz