Co jakiś czas spotykam udane próby łączenia muzyki rozrywkowej,
rockowej z tak zwaną muzyką poważną. Co wyróżnia pracę Kayanisa wśród
innych tego typu projektów? No chociażby fakt, że to dzieło, mimo że
opisane i śpiewane po angielsku, jest wynikiem pracy polskich
artystów. Płyta "Where Abandoned Pelicans Die" (2007) choć kierowana do
wszystkich słuchaczy, najszybciej spodoba się smakoszom i koneserom,
ale każdy może podjąć to wyzwanie i bez uprzedzeń zanurzyć się w
świecie dźwięków proponowanych przez urodzonego w Słupsku
kompozytora. Widzę ku temu co najmniej kilka powodów: całość ma
charakter koncepcyjny, dopracowany w każdym szczególe, spójny i
przesycony odpowiednią dawką rozłożonych w czasie emocji. Piosenek i
akcentów rockowych jest stosunkowo niewiele, natomiast słychać dużo
orkiestracji, motywów melodyjnych oraz przyjaznych uszom harmonii...
Autor postawił na subtelności charakterystyczne dla muzyki klasycznej.
Syntezatory, na których gra Lubomir, pełnią tu rolę służebną -
rolę nienarzucającego się tła. Wyraźnie natomiast podkreślono kobiece parte
wokalne i solówki klasycznego instrumentarium. Jeżeli towarzyszą im
gitary i perkusja, to są wzmocnieniem zbudowanego już klimatu, jego
logiczną konsekwencją. Przeważające minorowe nastroje ostatecznie co
jakiś czas są ocieplane... Ciekawie brzmi ten eklektyzm: elektronika, rock, chórki, trochę
rozmachu i nostalgiczne skrzypce Marty Lizak. Kayanis stosunkowo
rzadko wydaje płyty; za to dostępne są one na różnych platformach.
Odsyłam więc do jego internetowej strony,
życzę wielu uniesień, oraz nietuzinkowych przeżyć przy słuchaniu tej ambitnej i pięknej
muzyki..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz