Są płyty, bez których świat muzyki wyglądałby zdecydowanie inaczej. Do takich należy debiutancki longplay Tangerine Dream - Electronic Meditation z 1970 roku. Materiał zaliczany do rockowej awangardy, śmiałego eksperymentu i swobodnej improwizacji, bez wątpienia dość trudny w odbiorze, ale jakże fascynujący. Zgromadzeni w studio młodzi muzycy czerpali przyjemność z żywiołowego grania na dość różnorodnym instrumentarium. Prócz organ, gitar, fortepianu, czy fletu, czytamy na okładce płyty o dość spektakularnych dodatkach. Ktoś mógłby się zastanawiać, jakie walory dla muzyki przedstawia tłuczone szkło (Glasscherben) na którym "grał" Edgar Froese, czy też bicze, metalowe pręty, lub palony pergamin, których to akcesoriów używał Klaus Schulze. W licznych recenzjach dorabiano do tej muzyki mniej lub bardziej trafne ideologie. Nie wydaje mi się to jednak najważniejsze. Doceniać należy poszukiwania przez artystów nowej formy wyrazu sztuki. Mniej istotne bowiem wydaje mi się udowadniać, czy Froese umiał wtedy dobrze grać na gitarze, czy nie - jeżeli jego zakręcone solówki się podobają. Ludzki głos puszczany od tyłu z taśmy magnetofonowej, perkusyjne przebiegi, czy też klasyczne instrumenty orkiestrowe typu wiolonczela i skrzypce tworzą czasami dość dziwne kolaże. Ale spośród tego chaosu, sporej dawki psychodeliki, co jakiś czas, w organowych frazach wyłania się ślad harmonii. Niewiele tego, ale zawsze coś ;). Niepokój jaki z tego emanuje, potrafi być i po latach inspirujący. Dlatego w sieci po dziś dzień znajdziecie całkiem sporą dawkę nagrań awangardowych, może jednak częściej tworzonych przy pomocy komputerów. A urok "Electronic Meditation" po części tak naprawdę bardzo akustycznych - zostaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz