Druga polowa lat 70. Początki mojej muzycznej pasji. Wizyta u przyjaciela, na gramofonie Bernard kreci się czarny winyl ELP Trilogy z 1972 roku. Dobrze nagrzany wzmacniacz Kleopatry i słuchawki klasy Hi Fi. Wspólnie wsłuchujemy się w zawartość płyty, pełnej kontrastów, dysonansów i ... niesamowitej mocy. Koturnowe wstawki, atakowanie słuchacza kakofonią, falami brzmień cokolwiek agresywnych i na przemian... delikatnych. Te odżywcze amplitudy dostarczają wrażeń niebanalnych, a ich skala jest szeroka, typowa dla ówczesnej rockowej maniery. Ogień prawdziwy tryska czasami spod palców tych trzech sympatycznych panów. Choć od wydania tej muzyki minęło już 40 lat, dalej mnie on zachwyca. Gdy dawno temu poznawałem tę muzykę; nie wnikałem w jej techniczne niuanse, nie wiedziałem wtedy że te wirtuozerskie solówki Keitha Emersona wykonywane są na Moogu, a The Sherriff zawiera przekleństwo perkusisty Carla Palmera. Liczyła się witalność płynąca z każdej minuty krążka, tworzenie niesamowitych historii, akustycznych perełek. To obok Brian Salad Surgery; chyba najbardziej dopracowana płyta tercetu. Godna polecenia każdemu koneserowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz