W maju 2011r ukazuje się pierwsza filmowa płyta zespołu Radio Massacre International. Bardzo byłem ciekaw jak grupa poradzi sobie z nowym wyzwaniem. Z wywiadu jakiego udzielił mi kilka miesięcy wcześniej Steve Dinsdale interview dowiedzieć się można że praca w studio nad wcześniej przygotowanym materiałem zajęła im trzy dni. Ktoś może pomyśleć: jaką wartość może mieć muzyka nagrana w tak krótkim czasie? Pamiętać jednak należy, że trio RMI to profesjonaliści grający od około 30 lat. Był o tym przekonany dyrektor artystyczny Chris Zelov gdy słuchał ich koncertu w 2007r. W lutym 2008r zespół komponuje 12 utworów z których kilka trwa zaledwie minutę a najdłuższy blisko 13 minut. Jest to oczywiste, skoro są tłem pod konkretne filmowe obrazy. W tym przypadku inspiracją były dokumentalne sceny omawiające historię powstawania miast i perspektywy kształtowania przyszłości urbanistycznej. Jak również polemiki na temat ich planowania oraz designu. Kompozycje są więc różnorodne. Już pierwsza Intro/Hawes (11.40) na pewno spodoba się miłośnikom muzyki elektronicznej. Na początku mamy trochę minimalizmu aż stopniowo dołączane instrumentarium wypełni fakturę, a perkusja toczy zmagania z gitarą. Tworzy się ciekawa kakofonia dźwięków, która dość wyraźnie mi się kojarzy z muzyką pewnego kompozytorem z Berlina ... Dynamiczny "City Plans" (1.40) będący popisem perkusyjnej inwencji, mógłby ilustrować równie dobrze sceny akcji, nie tylko miejskie plany. "Interlude 1" (1.04) jest króciutkim, miłym dla ucha graniem na gitarze, przygotowaniem pod dłuższy, równie ciepły w odbiorze "Earthrise" (3.37). To piękna rozmarzona impresja, aż szkoda że tak krótka. "Lighthouse" (3.02) z wyeksponowanym fortepianem, trochę nostalgiczny fragment na chwilę schładza atmosferę. Kolejne "Green Futures" (1.37), Open City (3.50), mają dość wyraźny, romantyczny charakter. Łagodne niczym owieczki na łące. Najdłuższy - Damanhur (12.56) można śmiało odebrać jako samodzielną formę nie będącą podparciem dla obrazów. Celebrowanie nastroju przy pomocy fortepianowych wstawek i tradycyjna sekwencja poddawana różnych modulacjom, czyli to co większość fanów muzyki elektronicznej lubi najbardziej. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość muzykom, że w ich wykonaniu brzmi to dalej świeżo i dobrze. "Iceland" (6.08) - nie widziałem tego filmu, ale jeśli rzeczywiście ukazuje on fragmenty Islandii, to zimny i anemiczny utwór trafnie oddaje charakterystyczne cechy tej krainy. "Interlude 2" (1.23) ponownie ładny, krótki przerywnik, który poprzedzi równie sentymentalny "Findhorn" (8.14). Osiem minut kapitalnej relaksacyjnej muzyki, która snuje się i owija niczym długi, ciepły szal. Kawałek pięknego ambientu. Kończący album "End Titles" (9.05) to powtórzony motyw manierycznej perkusji która w drugiej części utworu z kilku dźwiękowych warstw wysuwa się na plan pierwszy. Im bliżej końca, tym więcej niepokoju w tej muzyce, ale taki widocznie był zamiar artystów. Dziwnie zmiksowane instrumenty, brzmią jak dusiły się w przestrzeni.
Bardzo dobra płyta, inteligentnie zrobiona i sprawnie zagrana. Podoba mi się szczególnie kilka fragmentów o sentymentalnym zabarwieniu których do tej pory nie było za dużo w muzyce tej grupy. Utwory czy długie czy krótkie, tworzą logiczną całość, strawną nawet dla osoby nie obytej z kanonem gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz