Każdy meloman zna to nazwisko. Robert Fripp, lider legendarnej grupy King Crimson, jest ważną i barwną postacią w świecie muzyki rockowej. Świetny gitarzysta, realizował swoje projekty z wieloma znanymi artystami. Poświęcono temu wiele artykułów, więc ciekawych takich zestawień, odsyłam do Wikipedii, lub obszernej literatury fachowej. Nie sposób też nie wspomnieć o mnogości nieoficjalnych nagrań koncertowych, krążących wśród fanów. Rzeczywiście, Fripp skutecznie realizuje się w kontakcie na żywo ze słuchaczami, prezentując nie zawsze lekką w odbiorze, ale często piękną muzykę. Do takiej pozytywnej emanacji jego talentu, należy zaliczyć niewątpliwie amerykański koncert z 2005 roku wydany na płycie "Love Cannot Bear". Kolejna edycja z serii krajobrazowych, wyjątkowo ciepła propozycja. Pierwsze czterdzieści minut zapisu, to seria syntezatorowych padów, gęstych i jednolitych w budowie fraz. Muzyka wywołuje różne skojarzenia, unosząc słuchacza w jemu tylko znane rejony wyobraźni... Relaksacja przetykana solówkami o barwie fortepianu, pełna niedopowiedzeń i subtelności. Można mieć wrażenie zawieszenia w czasie i przestrzeni. Po tej czysto elektronicznej propozycji, Robert wyciąga gitarę i poziom emocji ulega podwyższeniu. To co ujmowało fanów King Crimson, wraca w kolejnej transformacji. Tego po prostu należy posłuchać. Prawdopodobnie Robert Fripp po to się urodził, aby cieszyć grą na swojej gitarze tysiące ludzi. Kolejnym przyjemnym akcentem jest wprowadzenie do zestawu wydobywanych dźwięków, przekształcanego przez elektronikę ludzkiego głosu. O ile to możliwe, jest jeszcze przyjemniej. Po tych humanistycznych akcentach, końcowe ornamenty to ponownie smutna, przejmująca muzyka elektroniczna. Nostalgia wylega z każdej nutki, zostawiając słuchacza w przyjemnym zasłuchaniu.. Balsam dla duszy, nic dodać, nic ująć. Polecam!
czwartek, 27 lutego 2014
sobota, 15 lutego 2014
Duda & Rudź - Four Incarnations
Wydawać by się mogło, że Krzysztof Duda i Przemysław Rudź są wystarczająco znani melomanom i nie potrzebują dodatkowego wsparcia w postaci mojego komentarza... A jednak pomyślałem sobie, że w czasach, gdy odbiorca zalewany jest mnogością treści nijakich, taka ciekawa perełka jak 'Four Incarnations", może zostać szybko przykryta kolejną warstwą muzycznego szlamu. Patrząc na sprawę z geograficznego punktu widzenia, rencontre tych dwóch panów było nieuniknione. Gdynianin Krzysztof Duda, organista, od wielu lat tworzący ciekawą muzykę elektroniczną, jest ciągle niedocenianym i zbyt mało znanym polskim kompozytorem. Odsyłam więc czytelników do niedawno utworzonej o nim notatki na Wikipedii. Przemek Rudź, z pochodzenia elblążanin na stałe osiadły w Gdańsku, ma w sobie dużo dynamiki, pasji i chęci tworzenia; nie tylko muzyki. Napisał kilka książek popularyzujących astronomię, przewodniki, jest urodzonym gawędziarzem wrażliwym na zło otaczającego nas świata.... Co mogło powstać w wyniku zetknięcia się talentu spolegliwego Krzyśka z renesansowymi ciągotami Przemka?
"Four Incarnations" jest albumem koncepcyjnym, który można różnie interpretować. A to jako etapy rozwoju larwy, albo alegorię ludzkiego życia poprzez dzieciństwo, okres dojrzewania, aż do starości. I w takim kontekście należy odbierać rozpoczynający całość długi utwór Embryo / Only A Few Will Survive. Bardzo spokojny, wręcz snujący się leniwie motyw, który przeradza się w relaksację. I słusznie, bo okres dzieciństwa to przede wszystkim rozwój swojego ego, czysta karta młodości, którą może zapełnić na wiele różnych sposobów. Jednak dalsze nagrania zdecydowanie różnią się od wstępu. Larva / Born To Consume jest już bardziej złożoną strukturą. Obok zapętlonej osobliwości, pojawia się rytm i całkiem przyjemna melodia. Gra ją oczywiście Krzysiek Duda, wlewając w nią swoiste ciepło. Natomiast powtarzalne tło podlegające niewielkim modyfikacjom jest bliskie fanom muzyki elektronicznej. W 1984 roku na płycie "E≠mc2" Marek Biliński w tytułowej suicie zastosował podobny pomysł. Na planie jednorodnego ciągu, pojawiają się ozdobniki niczym znaki na drodze. Ciekawe. Pupa / Schizophrenic Coma to trochę mroczna impresja. Pięknie wyeksponowano w niej organy, które nadają muzyce koturnowy, specyficzny klimat. Jakby więc dla kontrastu i odpoczynku, następny Imago / Towards The Sunshine (feat. Rafał Szydłowski) totalnie odpręża. Gitara Rafała Szydłowskiego, wisienka na torcie, idealnie wplata się dialog z syntezatorem. Kapitalnie się tego słucha. Gdybyśmy mieli Pogram III PR w starym dobrym stylu i składzie, red. Jerzy Kordowicz zrobiłby z tego przebój. Nagrali się w nim wszyscy, dając popis ładnego stylu. Kończący płytę Inevitability Of Evanescence
jest mi jakby znany. Mimo iż nieopublikowany na żadnym nośniku, był chyba kiedyś prezentowany w Studiu Nagrań. Dobra puenta do pomysłu przyjaciół. Mieszanka emocji, atrakcyjne brzmienia, głębia... Znowu rzec można: dobre, bo polskie ;). Kiedy spytałem Przemka, czego się nauczył od Krzyśka, powiedział: "Czuje tę jego subtelność i pietyzm w tworzeniu aranżu, melodii; żeby nie przesadzić - złoty środek". Tak trzymać!
Subskrybuj:
Posty (Atom)