Są nagranie do których ma się szczególny sentyment. Jednym z twórców takowych jest zespól Mad At The World, a właściwie duet braci Rogera i Randy Rose. Zwrócili oni moją uwagę blisko 24 lata temu, w jednej z audycji Jerzego Kordowicza. Debiutancka płyta Mad At The World z 1987 roku jest jedną z wielu jakie w pod koniec lat 80. wydano na Zachodzie pod szyldem New Wave, czy Synth-pop. Dynamiczne piosenki, okraszone imponującymi jak na tamte lata efektami syntezatorów Mike'a Pendletona utonęłyby w morzu innych, gdyby nie wyróżniająca je szczerość przekazu autorów. Zgrabne skonstruowane melodie szybko wpadają w uszy i zostają w nich na jakiś czas... Intrygująca jest barwa głosu Rogera i ciekawe chórki Randy'ego. Przypominają mi się stare piosenki Frankie Valli & The Four Season... Ale to dość odległe skojarzenie. Ładnie dopracowane pod każdym względem krótkie kompozycje układają się w logiczną całość. Co ciekawe muzycy uważali się za chrześcijański zespól grający trochę cięższą wersję rocka. Liryka i szlachetne wartości w tym przypadku skutkują atrakcyjnym brzmieniowo kolażem. Bardziej dociekliwi słuchacze doszukiwali się w muzyce MATW wpływów Ultravox czy Depeche Mode.. Możliwe. Przyznaję, że słucham ich muzyki dla czystej przyjemności, niekoniecznie poddając spontaniczność teamu drobiazgowej analizie.