Pamiętam moment, kiedy do melomanów dotarły dwie bardzo ciekawe płyty: Future Wreck, Gather Darkness (re-mastered) Albumy te wydano pod szyldem Arcane. Po jakimś czasie okazało się, że za tym projektem stoi Paul Lawler, utalentowany brytyjski multiinstrumentalista. Najbardziej fascynujące w tej muzyce było umiejętne wskrzeszenie klimatów i barw z niektórych najlepszych płyt Tangerine Dream. Oczywiście takich naśladowców jest sporo na świecie, ale Paul Lawler dokonał chyba niemożliwego: jako kopista zrobił to lepiej niż oryginalni, pozbawieni obecnie wenty twórczej prekursorzy gatunku, a konkretnie Edgar Froese. Ciekaw byłem, czy Paulowi uda się jeszcze później wycisnąć coś inspirującego z cudzej mandarynki :). Przez lata wydawał różne płyty, lepsze i gorsze, aż w 2012 roku pojawia się omawiane dziś dziełko: Arcane - A Tale Of Unease. Udana produkcja, ponownie nawiązująca do wybranych, frapujących motywów z dokonań T.D. jak i solowych nagrań Edgara. Znakomite rzemiosło jakim dysponuje Arcane i niezaprzeczalne umiejętności Lawlera w kreowaniu nastroju, powodują że muzyka z "A Tale Of Unease" dobrze brzmi w uszach i mimo pewnej zamierzonej wtórności - po prostu może się podobać. Dla miłośników długich suit - jest 20 minutowa celebracja, dla fanów brzmień mrocznych też się coś znajdzie ;). Słuchaczom zostawiam zabawę w szczegółowe skojarzenia, przyznaję jednak że z dużą przyjemnością wysłuchałem pewnych mellotronowych fraz, jak i reminiscencji z legendarnego już "Stuntmana". Warto więc zajrzeć po "Niepokojące opowieści" na stronę bancampa: Arcane - A Tale Of Unease
piątek, 22 marca 2013
wtorek, 12 marca 2013
Klaus Schulze - Shadowlands
Klaus Schulze, współtwórca gatunku zwanego kiedyś rockiem elektronicznym, w wieku 66 lat wydaje kolejną nową płytę. I właściwie jest to wszystko, co można by o tym powiedzieć... Ale...
Na ten materiał czekało tysiące fanów jego muzyki rozsianych po całym świecie. Wśród nich wielu bezkrytycznie przyjmuje kolejne płyty swojego "guru", inni mają uczucia co najmniej mieszane. Zaliczam się raczej do tych ostatnich. Oczywiście, trudno zarzucić cokolwiek tej muzyce od strony technicznej, realizatorskiej. Znaczny poziom umiejętności jaki wypracował Klaus przez lata swoich doświadczeń, gwarantuje wysoki standard proponowanego produktu i specyficzną formę przekazu. Jednak czy to wystarczy, aby album "Shadowlands" uznać za dzieło znaczące, czy choćby wyróżniające się spośród innych jego nagrań z ostatnich lat? Według mnie - nie. Artysta bowiem gdzieś tak przynajmniej od końca lat 90., nie potrafi już niczym szczególnym zaskoczyć. To smutne, ale jest do bólu przewidywalny i w jego muzyce nie ma "duszy", ciarki nie przelatują po plecach, nie wzbudza dużych emocji, nie podnosi poziomu endorfin. Penetrowanie minorowych nastrojów na "jedno kopyto" w końcu może się znudzić... I nie ważne jest, czy stary mistrz dostarcza edycję jedno, czy dwupłytową, skoro na obu jest jednostajnie niczym na taśmie montażowej w fabryce. Muzyka sprawia wrażenie robionej trochę na siłę... Oczywiście jest to moja subiektywna opinia, wiem że z legendą się nie walczy. Czas ucieka, jest bardzo cenny, więc czy będziesz wyszukiwał na "Shadowlands" artefaktów, czy... zasypiał przy tej muzyce, jest twoim wyborem szanowny czytelniku!
Na ten materiał czekało tysiące fanów jego muzyki rozsianych po całym świecie. Wśród nich wielu bezkrytycznie przyjmuje kolejne płyty swojego "guru", inni mają uczucia co najmniej mieszane. Zaliczam się raczej do tych ostatnich. Oczywiście, trudno zarzucić cokolwiek tej muzyce od strony technicznej, realizatorskiej. Znaczny poziom umiejętności jaki wypracował Klaus przez lata swoich doświadczeń, gwarantuje wysoki standard proponowanego produktu i specyficzną formę przekazu. Jednak czy to wystarczy, aby album "Shadowlands" uznać za dzieło znaczące, czy choćby wyróżniające się spośród innych jego nagrań z ostatnich lat? Według mnie - nie. Artysta bowiem gdzieś tak przynajmniej od końca lat 90., nie potrafi już niczym szczególnym zaskoczyć. To smutne, ale jest do bólu przewidywalny i w jego muzyce nie ma "duszy", ciarki nie przelatują po plecach, nie wzbudza dużych emocji, nie podnosi poziomu endorfin. Penetrowanie minorowych nastrojów na "jedno kopyto" w końcu może się znudzić... I nie ważne jest, czy stary mistrz dostarcza edycję jedno, czy dwupłytową, skoro na obu jest jednostajnie niczym na taśmie montażowej w fabryce. Muzyka sprawia wrażenie robionej trochę na siłę... Oczywiście jest to moja subiektywna opinia, wiem że z legendą się nie walczy. Czas ucieka, jest bardzo cenny, więc czy będziesz wyszukiwał na "Shadowlands" artefaktów, czy... zasypiał przy tej muzyce, jest twoim wyborem szanowny czytelniku!
Subskrybuj:
Posty (Atom)