Wywiad z Tomkiem polegał na tym, że wysyłałem mu pytania, jedno po drugim, a on po prostu na nie odpisywał. Więc ciekawie to wygląda, bo kilka razy ubiega niejako moje myśli i pisze naprzód o tym co chcę go zapytać. Wiadomo - artystyczna intuicja.
1. Nie rozmawialiśmy już ponad cztery lata, od pamiętnego koncertu na Robofescie w 2012 roku. Kończyłeś wtedy projekty Odyssey i RND, To prawie 5 lat temu.. Co się u Ciebie działo w tym czasie?
Tomasz Pauszek: Fakt, dużo czasu minęło od Robofestu. Zresztą to był mój ostatni dotychczas koncert. Rok po festiwalu Robofest, w 2013 roku wydałem jeszcze dwie płyty, Odyssey & We Are The Hunters oraz RND – 5 Past Future. To był pracowity rok. Wtedy już od jakiegoś czasu gdzieś z tyłu głowy trapiło mnie odczucie, że doszedłem do ściany, że osiągnąłem zamierzone cele. Uświadomiłem sobie, że nie bardzo jest już co odkryć w tych stylistykach i zrobić coś nowego, zarówno w muzyce stricte elektronicznej, jak i eksperymentalnej. Poza tym stwierdziłem, że oba projekty ze względu na swoje cechy charakterystyczne ograniczają mnie i przytłaczają. Stąd decyzja o zamknięciu obu projektów i zaczęcie wszystkiego od nowa pod swoim nazwiskiem, bez ograniczeń gatunkowych, bez przedstawiania się jako muzyk elektroniczny czy eksperymentalny. Został więc na scenie ot po prostu Tomasz Pauszek – kompozytor. I to wystarczy. To daje szerokie spektrum działania.
2. Na Robofescie używałeś między innymi Mooga Prodigy i Korga MS-10. Czy wzbogaciłeś w międzyczasie swoje instrumentarium? Co się zmieniło w Odyssey Studio Poland?
T.P.: Na tym polu też zaszły zmiany. Odyssey Studio Poland zostało zamknięte razem z projektami. Przeniosłem studio do mojego domu. Jest mniejsze, ale za to bardziej przytulne, przez co też pozwala na efektywniejszą pracę. Mam wszystko co potrzeba pod ręką. Spędzam w nim naprawdę sporo czasu, więc bliskość studia jest to wielkim plusem. Co do instrumentarium, to wzbogaciłem się głównie o instrumenty wirtualne. Stare syntezatory analogowe to moja miłość i uwielbiam je wykorzystywać, ale łączenie ich z najnowszymi technologicznie rozwiązaniami daje jeszcze lepsze rezultaty. Można czerpać najlepsze z obu światów.
3. Jakie miejsce zajmują w Twojej pracy wirtualne syntezatory, używasz ich w ogóle?
T. P. Tak jak wspomniałem, dzisiejsze instrumenty wirtualne dają szereg możliwości niedostępnych w instrumentach sprzętowych. To daje nam możliwość uzupełniania warstwy brzmieniowej. Rozszerzyłem mój warsztat o kolekcje instrumentów Native Instruments, Arturii i innych, czyli muzyczno-produkcyjny standard. To czego nie mogę osiągnąć na analogach, robię przy pomocy instrumentów VST. Dziś nie należy ich się wstydzić czy unikać, bo osiągnęły naprawdę wysoki poziom brzmieniowy. Mogę powiedzieć, że udział wirtualnych instrumentów zależy od pracy, którą wykonuję. Jeśli nagrywam płytę, tak jak ostatnio, to analogi są na pierwszym miejscu, uzupełniane przez resztę. Jednak praca nad utworami do bibliotek muzycznych jest inna, tam 80 procent to są syntezatory VST. Więc ostatnio sporo ich używam.
4. Obecnie występujesz pod swoim własnym nazwiskiem. Czy ta potrzeba nadawania projektom nazw w jakiś sposób pomaga Ci się określić?
T.P.: Tak, jak wspomniałem obecnie występuję jako Tomasz Pauszek. Zwłaszcza, że działam na różnych polach, jako artysta, producent czy kompozytor muzyki do bibliotek muzycznych itd. Na początku nadawanie projektom nazw określało jednocześnie ich charakter. Opisywało jaka za tym projektem idzie stylistyka. Nazwa RND powstała od słów RANDOM, czyli od czegoś przypadkowego, to był projekt czysto eksperymentalny, gdzie muzyka miała sporo właśnie takich elementów przypadkowych. ODYSSEY natomiast jak już wielokrotnie wspominałem, to była podróż przez muzykę elektroniczną, emocje, fantazje, świat wewnętrzny, wyobrażenia. Po pewnym czasie te nazwy, połączone ściśle ze stylistyką zaczęły mnie uwierać Złapałem się na tym, że nie mogę danego materiału muzycznego wydać jako Odyssey czy RND bo nie pasuje do konwencji projektu, jest np. zbyt mało elektroniczny lub eksperymentalny. A ja chciałem mieć swobodę twórczą. Nie ma nic gorszego dla artysty jak ograniczać się w swoich dziełach. Podczas tworzenia, przemawia dusza, wyobraźnia, charakter, emocje, lęki i mnóstwo innych rzeczy. I czasami taki muzyk elektroniczny kończy z utworem hip-hopowo-metalowym czy symfonicznym. I co potem z tym zrobić? Nie da się tego wydać w ramach projektu stricte powiązanego z danym gatunkiem.
5. Co sądzisz o rozwoju muzyki elektronicznej w Polsce w ostatnim czasie. Widzisz pozytywne akcenty?
Pytanie jest podchwytliwe i trudne. Bo niestety dziś terminu „muzyka elektroniczna” używa się do określenia zupełnie innego gatunku niż kiedyś. Obecnie to głównie nurt taneczny, a w tej materii mam mało do powiedzenia. Jeśli jednak chodzi o klasyczną muzykę elektroniczną, to muszę powiedzieć, że niestety to gatunek bardzo niszowy i mocno nadwątlony. Tak jak mówiłem, niewiele da się jeszcze wymyślić, więc najczęściej twórcy krajowi jak i zagraniczni stosują znane od lat patenty lub kierują się w stronę mody, np. obecnie wraca moda na brzmienia lat 80-tych. To oczywiście podoba się fanom, ale nie rozwija gatunku jako takiego. Stąd zauważyłem w ostatniej dekadzie mocne zniechęcenie wielu twórców do tworzenia. Wielu moich kolegów z racji założenia rodzin, podjęcia pracy zawodowej, odeszło od tworzenia. Zostało niewielu wytrwałych, którzy próbują jeszcze wskrzesić elektronikę i chwała im za to. Sam też nie odcinam się od tego gatunku i jeszcze pewne elementy przemycam w moich nagraniach. Dobrze, że wracają nowymi płytami twórcy legendarni, jak Władysław Komendarek, Marek Biliński, Sławomir Łosowski, Krzysztof Duda czy Mikołaj Hertel. To daje nadzieję, że ludzie którzy znają tę muzykę sprzed lat, wrócą do niej i odkryją także innych wykonawców. Zauważam bowiem, że na przykład młode pokolenie kompletnie nie pamięta nas, zaczynających w latach 90-tych XX wieku. Warto na pewno promować tę muzykę i chwała Jurkowi Kordowiczowi, że z niezłomnym zapałem niesie kaganek elektronicznej oświaty.
6. Według ,mnie, każdy nowy instrument jest wielkim źródłem inspiracji. Ty traktujesz je tylko jak narzędzia czy zachwycasz się możliwościami każdego z osobna?
T.P.: Masz rację, nowe instrumenty dają wielkiego inspiracyjnego kopa, zarówno do tworzenia jak i generalnego działania. Mocno inspirują. Wielokrotnie w wyniku możliwości kreacyjnych danego instrumentu, rodzi się pewien rodzaj więzi czy emocjonalnego przywiązania. Z niektórymi instrumentami działa nam się lepiej i załapujemy jego filozofię od razu, a inne niestety nas do siebie zniechęcają. Tak jak ludzie. Ja od jakiegoś czasu staram się traktować instrumenty jako narzędzia pracy i kreacji. Bo do tego są stworzone i pozwalają mi uzyskać efekt, który rodzi się w mojej głowie. Ale są perełki, które nie tylko są dla mnie narzędziami, są moim oczkiem w głowie. Tak jak te wspomniane stare analogi. To instrumenty z duszą, które mimo, że posiadam je od ponad 20 lat, potrafią jeszcze zaskoczyć, zainspirować, rozgniewać czy rozbawić. To jest ich siła. Instrumenty dziś produkowane, czy to sprzętowe czy wirtualne rzadziej posiadają taką cechę, ale bywają wyjątki. Jestem na przykład pod wielkim wrażeniem możliwości syntezatorów firmy Spectrasonics czy flagowego syntezatora Arturii – MatrixBrute`a. O Moogu nie wspomnę. Rzadko mnie coś zaskakuje, ale te instrumenty to naprawdę potężne źródła inspiracji.
7. Czy masz czas na jakieś pasje poza muzyczne? Czytasz książki, uprawiasz jakieś dyscypliny sportowe?
T.P: He he, dobre pytanie. Oczywiście czasu jest zawsze za mało, bo obowiązków mnóstwo. Ale tak, znajduję czas na czytanie, głównie czasopism branżowych i książek popularno-naukowych. Ze sportów to najczęściej pływam, to moja pasja, więc przynajmniej raz w tygodniu jadę na basen. Najczęściej jednak spaceruję z psem po lesie, ale to chyba nie zalicza się do sportów.
8. Nad czym obecnie pracujesz?
T.P.: W tej chwili kończę prace nad nowym albumem, w sumie można powiedzieć debiutanckim, bo pierwszym pod szyldem Tomasz Pauszek. Album będzie będzie wyjątkowy, bo z udziałem bardzo wielu gości, zarówno z Polski jak i z zagranicy. Tematyka albumu też nietypowa, bo osnuta wokół brzmień Lo-Fi, czyli miękkich szumiących analogów i mellotronów, utopionych we wszelkiego rodzaju taśmowych szumach, winylowych trzaskach, czy napięciowych brumach, ale potraktowanych jako element melodyjno-rytmiczny. Więc mam nadzieję, że będzie ciekawie.
Żeby podgrzać atmosferę, mogę uchylić rąbka tajemnicy, że na płycie znajdą się na pewno kooperacje z kilkoma legendarnymi polskimi muzykami elektronicznymi, jak również, z wyjątkowymi twórcami młodszego pokolenia. W zeszłym roku ukazał się singiel pilotujący i promujący nadchodzący album czyli utwór AIRY MONDAY, stworzony z producentem Gushito. Płyta będzie stylistycznie bardzo różna. Od właśnie takich modnych chilloutowych kawałków, do bardziej elektronicznych lub nujazzowych brzmień. Nie zabraknie tez moich solowych utworów.
Obecnie także pracuję nad kolejnymi albumami dla jednej z renomowanych bibliotek muzycznych. To mi zajmuje sporo czasu, ale jest to miła odskocznią. W planach mam także prace nad kolejnymi dwoma albumami. Jeden to już nieco znany projekt, który założyliśmy z Jakubem Kmieciem (POLARIS, SCAMALL) i z Krzysztofem Hornem (ex Remote Spaces). Projekt nazwaliśmy Least Significant Beats. Ot takie słowotwórstwo. Choć pierwsze litery tej nazwy (LSB) pochodzą od miast, w których mieszkamy: Łódź, Stargard, Bydgoszcz. Album projektu LSB powstaje w specyficznych warunkach, na podstawie jam session, które zagraliśmy w 2012 i 2016 roku. Powstało sporo materiału, który teraz jest poddawany obróbce. Dobrze by było skończyć te prace w tym roku. Kolejny album, który mam nadzieję „stworzy się”, a może nawet ukaże w tym roku, niech zostanie na razie niespodzianką. Opowiem o nim w następnym wywiadzie, ale mogę zapewnić, że będzie to współpraca bardzo owocna i przez niektórych mocno wyczekiwana. Więc sporo pracy na ten rok. Ale ja to lubię..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz