Rok 1982 był dla działalności solowej E.Froese dość znamienny. Właściwie jako samodzielny odkrywca nieznanych muzycznych rubieży nie miał już nic nowego do powiedzenia słuchaczom. Ale osiągnął dużą biegłość jako operator elektronicznego instrumentarium. Tak znaczącą, że skonstruowanie ścieżki dźwiękowej do byle jakiego filmu jakim okazał się tytułowy "Kamikadze 1989", nie sprawiło mu żadnej trudności. Na początku lat 80. pojawiło się już sporo nowych syntezatorów proponujących gotowe brzmienia, rytmy, atrakcyjnie brzmiące dla słuchacza, ale skutecznie pozbawiając inwencji twórcę. Oczywiście Froese nie poddał jeszcze całkiem temu procesowi, walka trwała u niego prawie do końca dekady, dlatego omawiany soundtrack jest dziwną mieszanką klimatów i wartości. Pamiętam jak jeden recenzent określił kiedyś jej fragmenty jako quasi-dyskotekowe. Twierdzenie to jest jednak trochę krzywdzące. Edgar stara się przemycać pomysły ze starych, dobrych płyt, a w niektórych utworach jak chociażby "Flying Kamikadze" czuć charakterystyczne pastele rodem ze "Stuntmana". Do pewnych ograniczeń zmuszał go też pewnie sam materiał filmowy, który raz obejrzawszy, postarałem się jak najszybciej zapomnieć ;).
W sumie kaskaderską muzykę można lubić i czasami do niej powracać. Chociaż nie jest to już ten wielki artysta Edgar Froese, tylko doskonały rzemieślnik. Rok później, na polskich koncertach przypomniał sobie zespołową kreatywność i jeszcze raz wzniósł się na wyżyny sztuki. Ale to już inna bajka.
W sumie kaskaderską muzykę można lubić i czasami do niej powracać. Chociaż nie jest to już ten wielki artysta Edgar Froese, tylko doskonały rzemieślnik. Rok później, na polskich koncertach przypomniał sobie zespołową kreatywność i jeszcze raz wzniósł się na wyżyny sztuki. Ale to już inna bajka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz