niedziela, 30 grudnia 2012

Tangerine Dream ‎– Stratosfear



  Płyta "Stratosfear" z 1976  roku nie zawiera zbyt wiele materiału - zaledwie ok. 36 minut muzyki.  Wielu krytyków zwraca uwagę na podziały jakie powstawały wtedy w super trio, możliwe, jednak w studio artyści wycisnęli z siebie to, co mieli najlepszego. Dlatego ten zapis będzie zawsze zajmował ciepłe miejsce w sercach fanów i wysokie notowania na rozmaitych listach rankingowych. Na Stratosferze muzycy zespołu Tangerine Dream dali między innymi, upust fascynacji sekwencjami i spełnili się przy miksowaniu elementów muzyki elektronicznej z tradycyjną. Każdy z nich grał również na melotronie. Po dynamicznym utworze tytułowym, gdzie motywem przewodnim jest galopująca sekwencja i towarzyszące jej ozdobniki, zachwycać może umiar w stosowaniu wyrazistych środków przekazu. Zamiast epatowania agresywną elektroniką, przyjemność sprawiają uszom kojące dźwięki gitar i fletów w "The Big Sleep In Search Of Hades". I choć przeważają w nim mroczne klimaty, przekaz niesie wyraźne ukojenie. Później, Edgar Froese gra na harmonijce w "3am At The Border Of The Marsh From Okefenokee" tworząc specyficzną atmosferę. W następnych latach nie udaje mu się już jej tak wiernie odtworzyć. Ani na koncertach, ani na innych płytach. W ostatniej odsłonie grupa dużą wagę przykłada do tworzenia intrygującej dramaturgii, pięknie celebrując wejście charakterystycznego gongu w "Invisible Limits". To, co dzieje się później, jest po prostu pozytywnym szaleństwem gitarowych solówek i rozkręconego, modulowanego ostinato. Doprowadzają one co niektórych melomanów do stanów graniczących z ekstazą. Umiejętne wplatanie barw instrumentów bardziej tradycyjnych niż syntezatory pomiędzy syntetyczne brzmienia, nadało muzyce niezwykłego powabu. Poszukiwania nowych form wyrazu zaowocowały nie tylko ambitnym scenariuszem wydarzeń, ale też powstaniem wielu ciepłych melodii. Nic więc dziwnego, że ta muzyka uważana jest przez wielu za szczytowe osiągnięcie zespołu.

5 komentarzy:

  1. Wprawdzie częściej słucham innych płyt TD, pamiętam jednak wrażenie, jakie zrobił na mnie utwór tytułowy, kiedy leciał w Trójce: czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszałem! Te wszystkie dziwne, rozgdakane, a jednocześnie intrygujące, frapujące i skłaniające do dalszego słuchania dźwięki. Trzeba będzie sobie odświeżyć cały album.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stratosfera byłą moją pierwszą płytą TD w wersji prawdziwego analogowego czarnego placka. Po krótkim czasie słuchania z taśmy, to było samo w sobie dużym przeżyciem, oglądać jak ten krążek się kręci, podczas gdy wydobywają się spod igły fantastyczne dźwięki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale masz jeszcze jej na czym słuchać? Bo kiedyś sam tak miałem, że mimo używania magnetofonu jedną płytę chciałem mieć na winylu. Kaseta też była w sprzedaży, ale jednak ta okładka, jej większy format - wszystko to działało magicznie już przy kupowaniu. A potem było, oczywiście, słuchanie, ale sprzęt się psuje, nowsza technologia wypiera w efekcie dotychczasowe i dziś trudno byłoby o tak dobrany sprzęt, jak ten, który kiedyś dostarczyła mi tylu muzycznych wzruszeń, także w związku z innymi płytami. Ruchome części to słaby punkt, jeśli chodzi o trwałość takich urządzeń, i teraz mam to właśnie z odtwarzaczem CD w wieży, więc kupione płyty CD chyba staną się w końcu tylko magazynem plików do przenośnego odtwarzacza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja po raz pierwszy słuchałem tej płyty w Nocy Muzycznych Pejzaży w Trójce a potem wypożyczyłem ją z biblioteki muzycznej. To najlepsza płyta TD. Momentami jest bardzo mroczna i sugestywna jak żadna inna płyta tego zespołu.Polecam obudzić się nad ranem i posłuchać jej o brzasku.Wrażenia gwarantowane. Oryginalność, czuć w niej niesamowite natchnienie,eksperymenty. Szkoda, że Froese nie poszedł w tym kierunku. Wybrał jednak dalsze eksplorowanie sekwencerów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Raz miałem analoga, trzy razy oryginalne CD, teraz słucham z kopii bezpieczeństwa, jaką sobie kiedyś zrobiłem..

    OdpowiedzUsuń