sobota, 1 grudnia 2012

Depeche Mode - Some Great Reward




  Depeche Mode ma wielu wiernych fanów. Właściwie można by mówić o pewnym fenomenie. Miłośnicy tego zespołu są dobrze zorganizowani i aktywni w swojej pasji. Mnie osobiście, przez pewien czas, muzyka DM również mocno "kręciła". Miałem wtedy 20 lat i akurat na rynku królowała  płyta "Some Great Reward" (1984). Słowo "królowała" dobrze oddaje istotę sprawy. Można było ją usłyszeć w pociągu z "jamnika",  w restauracjach, we wszystkich programach radiowych, i obowiązkowo na każdej porządnej prywatce. Na innych pewnie też ;). Będąc domatorem, cieszyłem się nią głównie w czterech, pełnych dziur ścianach  swojego pokoju. Dziurawych, bo eksperymentowałem wtedy dużo z akustyką pomieszczenia, aby dać dźwiękom najlepszą szansę na dobre brzmienie i kolumny często zmieniały miejsce. Między kolejnymi odkrywanymi po raz pierwszy płytami Klausa Schulze, czy Tangerine Dream, znalazło się miejsce  i czas na Depeche Mode. I wcale tego nie żałuję. Słodkie lata 80!  SGR (ponad 100 różnych wydań w wielu krajach) miała i do dziś dnia ma kopa! Te dynamiczne piosenki są ciekawie skonstruowane i wspaniale zrealizowane technicznie! Słychać, że granie sprawiało radość samym muzykom, a i pewnie też ich kolegom ze studia nagrań  w Londynie i Berlinie. Więc i dla fanów omawiana muzyka okazała się pewną wielką nagrodą ;). Popisową zabawą w stereofonię bez wątpienia jest "People are People czy "Master and Servant".  Dopiero po latach dowiedziałem się, że te atrakcyjne brzmienie po części zespół zawdzięcza samplom przetworzonym przez fantastyczny instrument  Synclavier. Marin Gore już od "Construction Time Again" lubił nagrywać rozmaite odgłosy i potem wykorzystywano je sukcesywnie w nagraniach. Dynamika tych nagrań sama porywała nogi do co najmniej przytupywania. Oczywiście, pewna grupa krytyków powie że to muzyka dla romantycznych nastolatków. I w pewnym sensie jest to racja. Potem przychodzi w pewnym momencie chwila, że przestaje się być nastolatkiem, ale niekoniecznie przestaje się być romantykiem ;). A sentyment i intrygujące dźwięki zostają. Warto jeszcze wspomnieć o ciekawych, zaangażowanych tekstach Martina Gore. U jednych wzbudzały one kontrowersje (Blasphemous Rumours), dla innych stawały się hymnami (People are People). Najważniejsze, że nie pozostawiały nikogo obojętnym. Później przyszedł czas na bardziej mroczne klimaty i płytę "Black Celebration". Ale to już inna historia.

1 komentarz:

  1. No tak. Zgadzam się w całej rozciągłości. Podróż sentymentalna. Depeche Mode są najwięksi, z tych którzy grali w tamtych czasach. Przetrwali wszystko. A ich muzyka - no cóż teraz już mnie nie kręci tak jak kiedyś, mimo wszystko jest fenomenalna i ponadczasowa - podobnie jak u the beatles!!! Porusza masy na stadionach i pojedynczego człowiek zamkniętego w czterech ścianach. To historia muzyki! Dzięki za przypomnienie - pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń