piątek, 30 marca 2012

Pieter Nooten – Here Is Why


  Muzyka lekka jak puch, piękna jak kwiat i smutna niczym oczy jelonka. Takie słowa przychodzą mi na myśl, gdy próbuję określić zawartość płyty Pietera Nootena "Here Is Why" z 2010 roku. Ten holenderski muzyk znany z wczesnych, hipnotyzujących płyt Clan of Xymox, czy  współpracy z Michaelem Brookiem na doskonałej "Sleeps With The Fishes", rzadko wydaje solowe płyty. Ale kiedy to uczyni, warto się nad nimi pochylić. Choć artystów wydających muzykę są tysiące, Pieter jest pośród nich wyjątkowy. Piszę te słowa całkowicie świadomie, bo to po prostu słychać w jego muzyce. Rzadko spotykana wrażliwość i umiejętność budowania klimatu, wyróżniają go spośród mniej lub bardziej utalentowanych wizjonerów.  Ta muzyka to poezja nut, układana wyjątkowo subtelnie. Eteryczność i ulotność poszczególnych ścieżek świadczy o kunszcie ich twórcy. Pieter Nooten daleko odszedł od ekspresji dynamicznego rocka i znalazł upodobanie w komponowaniu wyjątkowo wyrafinowanej muzyki. A przy tym przystępnej nawet dla niezbyt wyrobionych słuchaczy. Jednym z największych atutów tego albumu jest urozmaicenie niektórych kompozycji ludzkim głosem.  Wspaniale brzmi na słuchawkach utwór "Terror Of Hearts", czy "Darkened Haven" z wokalizami i słodkim zawodzeniem Susan Bauszat. Rozkłada mnie dosłownie na łopatki szeptanie po kanałach Kristin Oppenheim w "Left Lonely". To samo zresztą można powiedzieć jeszcze o głosie Yvette Winkler, Renee Stahl i samym Pieterze. Niesamowite. Trudno zachować obiektywizm przy tak sugestywnym strumieniu niepospolitych tonów. Ładnie harmonizują się z tym barwy klasycznych instrumentów i gitara Gilla Lopeza. Fantastyczne, co potrafi dać światu utalentowany człowiek! Warto było żyć dla tej chwili. Zrozumiecie moją egzaltację gdy sami posłuchacie tej muzyki. Gorąco polecam!


Paul Lawler - ARCANE - I'm only human


English version below

Paul Lawler to brytyjski instrumentalista grający różne odmiany muzyki elektronicznej, ukrywający się również pod takimi pseudonimami jak Max van Richter, czy Arcane. Dzięki umiejętności tworzenia ciekawej muzyki, pozyskał wielu fanów na całym świecie.

D.K.: Pierwsze co rzuciło mi się oczy w Twojej biografii, to ponad 600 utworów wykorzystanych w TV, Radio i reklamach. Tytaniczna praca! A jednak znajdujesz czas na tworzenie swoich autorskich projektów. Jak to się dzieje? Jak znajdujesz na to siły?

P.L.: Te ponad 600 utworów to tylko elementy katalogu Library Music, w którym znajduje się wstępnie skomponowana muzyka dla różnych dziedzin, takich jak muzyka dla mediów, dramatyczna, muzyka wyrażająca smutek, drony (buczenia, brzęczenia, itp.), muzyka rockowa i generalnie z każdego innego rodzaju muzyki. Oczywiście trzeba dodać do tego moje albumy i ścieżki dźwiękowe. Szybko mi to idzie, a dodatkowo wydaje mi się, że jest na to popyt. To nie tyle kwestia poszukiwania sił - to jest moja praca i jeśli chcę zarobić, muszę działać i tworzyć.

D.K.: Swoją muzykę dzielisz na elektronikę i world/new age. Rozumiem że każda stanowi osobną wartość i ma swój cel?

P.L.: Każdy styl ma swoich zwolenników i wymagania. Gdy komponujesz poprzez różne style musisz mieć jasną wizję muzyki i to, w jaki sposób się ona sprzedaje. To jest też jeden z powodów używania pseudonimów - wtedy publiczność i słuchacze wiedzą co dostają.

D.K.: Który ze swoich projektów uważasz za najlepszy? ... Zawsze ostatni?

P.L.: Nigdy nie jest to ten ostatni album, jeśli tylko został wydany. Nie cierpię momentu gdy album wędruje do sprzedaży, a ja tracę kontrolę na nim. Wtedy, kiedy przestaje być muzyką i staje się obsesyjna serią pomyłek, jak pomieszana kostka Rubika. Często wolę poszczególne utwory zamiast pełnych albumów. Niektóre utwory przechodzą próbę czasu, jak "Windmills" z płyty "Sundance", "33 1/3rd rpm Part 1i 2" , "Glow" albo EP-ka "Portal". W tej chwili moim ulubionym albumem jest ten, nad którym pracuję, czyli płyta "Opus" - pełna analogowych brzmień i gościnnego udziału takich muzyków jak Zlatco Perika, Steve Jolliffe i Paul Speer (to grono może się jeszcze powiększy).

D.K.: Jak Twoja wygląda praca w studio. Siadasz przy fortepianie, może komputerze i .... czekasz na natchnienie? 

P.L.: Zwykle mam zadanie i streszczenie tego co trzeba zrobić. Lata doświadczenia dają Ci wiedzę o tym, jak zacząć kompozycję utworu w każdym stylu, ale oczywiście jestem tylko człowiekiem, zatem mam dni lepsze i gorsze. Nigdy nie ma czasu aby siąść przed klawiaturą i kontemplować naturę w poszukiwaniu natchnienia. Musisz to robić bez względu na to.

D.K.: Dużo pracy włożyłeś w swoją stronę WWW i sprzedaż przez Internet. Czy ten sposób dystrybucji się opłaca, jest zainteresowanie?

P.L.: Nic specjalnego nie robiłem ostatnio z moją strona WWW, a to dlatego, że łatwiej jest działać poprzez Facebook. Sprzedaż i profity z muzyki są znacząco redukowane przez wszechobecne piractwo.

D.K.: Masz bardzo charakterystyczne okładki do płyt z elektroniką. Podobno są autorstwem Twojego brata. Nie przeszkadza Ci że są takie... hmm.. obrzydliwe i straszne?

P.L.: Niekoniecznie, tak - są mroczne, ale czy "brzydkie"? Mroczne obrazy mogą być hipnotyzujące i piękne same w sobie. Zapewne co bardziej wrażliwi z nas mogą czuć się nieco speszeni widząc coś innego niż piękne kwiatki i szczeniaczki, ale to jest Muzyka Elektroniczna, mroczne krajobrazy dźwiękowe, minorowe skale i nastroje...

D.K.: Zdobyłeś wielu fanów nagrywając Gather Darkness i Future Wreck. Podziwiają ich konstrukcję, kunszt i dramaturgię. Czy odwołania do stylistyki Tangerine Dream były celowe? Co chciałeś przez to udowodnić?

P.L.: Było to w 100% celowe. Nie chciałem niczego udowadniać. skomponowałem tylko muzykę w stylu, który uwielbiam, a którego ludziom bardzo brakowało. Komponowanie w stylu innych muzyków to coś co robię w dużej ilości w mojej pracy, szukam elementów charakterystycznych, które czynią artystę unikalnym - akordy, których by użyli lub nie, instrumenty, itp. Fakt, że ludzi mówią, że to brzmi jak klasyczne Tangerine Dream dowodzi, że zrobiłem to dobrze :).

D.K.: To prawda. Parę lat temu słyszałem że masz jakieś bliższe związki z Polską. Czy to prawda? Jak postrzegasz nasz kraj?

P.L.: Moja dziewczyna jest Polką, a ja sam mieszkałem w tym kraju przez prawie 4 lata. Miałem duże związki z Polską od 2004 roku. Kocham ten kraj, budynki, kulturę...

D.K.:Pseudonim Max van Richter - czy to objaw Twojego poczucia humoru?

P.L.: Niekoniecznie, wspominałem o tym wcześniej. Pseudonim pomaga publiczności określić czego może się spodziewać po płycie. Arcane to Tangerine Dream, Paul Lawler to ścieżki dźwiękowe i muzyka świata, Max Van Richter to epicka muzyka elektroniczna.

D.K.: Mimo tych pełnych grozy okładek, motywów rodem z horroru, dużo w Twojej muzyce jest optymizmu. Jakbyś był wielkim optymistą. Taki jesteś?

P.L.: To zależy od dnia. Kiedy muszę napisać coś smutnego, wesołego, strasznego, pozytywnego, romantycznego, tanecznego, kosmicznego, itp., nie ma znaczenia co to oznacza ale ja muszę to poczuć, być takim. Wszystko to ostatecznie tylko sekwencja nut i harmonii.

D.K.: Twoja ulubiona książka, film i kompozytor (o ile masz na to czas)?

P.L.: Kompozytor - Morricone, zwłaszcza wczesna muzyka do jego włoskich filmów. Film... to się obecnie zmienia, ale stare dobre kino, np. "Melancholia" albo "Drive". Nie miałem czasu na przeczytanie książki od 3 lat, od kiedy przestałem tyle podróżować samolotem.

D.K.: Pisałeś mi że jesteś bardzo zajęty... Widzę coraz więcej soundtracków w Twojej dyskografii. Jakie obecnie realizujesz projekty?

P.L.: Obecnie pracuję nad muzyką do angielskiego thrillera "Confine". Z innych projektów wymienię nowy album "Wake up the Sun" i "Opus". Do tego dochodzi ogromna 60-ścieżkowa biblioteka "Orchestral Library Music". Wszystko oczywiście powstaje w tym samym czasie :).

D.K.: Życzę Ci powodzenia i dziękuję za wywiad.

P.L.: Dziękuję!



-----

English version:


1. First thing I saw in your musical biography is over 600 tracks used in tv, radio and commercials.Titanic work! You still find the time to create the new projects. How dees it happen? Where do you look for the forces to do it?

P.L.: The 600+ tracks are just Library Music tracks, music that is pre-composed for specific areas of media music, drama, sadness, drones, rock etc every single style of music. Of course there are all of my albums and soundtracks to add to that. I'm a very fast writer which is why I am in demand I guess. It's not so much a case of looking for forces to do it, it's my job and if I want to be paid I have to make it happen.

2. You divide your music into electronic and new age/world one. I suppose that all of them has it own quality, the main idea and a target?

P.L.: Of course each style has it's own fan base and expectations, when writing across genres you have to be very clear about where the music is and how it is marketed, which is one reason for using pseudonyms so the audience knows what it is getting.

3. Which of your project you consider to be the best one? Always the last one?

P.L.: Never the last one if it has just been released, I always hate an album the moment I lose control of it and it goes out for sale, that's when it's stops being music for me and becomes and obsessive series of mistakes, like a jumbled Rubik's cube. I often like individual tracks rather than a whole album, some tracks stay the test of time like "Windmills" from the album Sundance, or 33 1/3rd rpm Pts 1+2 , 'Glow' or the EP 'Portal'. Of course at the moment my favourite EM is the album I'm working on, 'Opus', which is packed full of analogue gear and guest players like Zlatco Perika, Steve Jolliffe, and Paul Speer (so far)

4. How does your studio work look like? You're sitting at the piano, maybe the computer and... waiting for the inspiration?

P.L.: Usually I have a job and a brief. Years of experience means you pretty much always know where to start for any given style, but I'm only human so some days are easier than others. You never have the time to sit at the keyboard contemplating nature and looking for divine inspiration, you really have to just make it happen regardless.

5. You probably spent a lot of time at improvement of your WWW site and the net sale of your music. Is it profitable? Are there some interested in this?

P.L.: I haven't done anything with my web page in a while now because it's easier to do everything on Facebook. Sales in all of the music industry and vastly reduced because of Piracy so it's rarely profitable.

6. Your albums have very characteristic covers. They say that is your brother's work. Do you accept that they are, let's say, scary and "ugly"?

P.L.: Not really, they are dark yes, but ugly ? I would say no, dark images can be mesmerising and beautiful in their own way. Perhaps the more sensitive amongst us might get somewhat flustered at the thought of something other than pretty flowers and puppies, but this is Electronic Music, dark sounds-capes, space, minor keys etc.

7. You conquered the hearts of many fans releasing Gather Darkness and Future Wreck albums. People admire their structure, art and drama. An appeal to the style of Tangerine Dream - was it a deliberate action? What did you want to prove by this?

P.L.: Yes it was 100% deliberate. I didn't want to prove anything, I was just writing in a style I always enjoyed, and one that many people were missing terribly. Writing in the styles of others is something I do a lot in my media work and I look for the elements that make an artist unique, the chords they would/would not use, the instruments etc The fact that people say it is like Classic TD shows that I must have done it right :).

8. It is true. A few years ago I heard that you have some relationships with Poland. Is it true? How do you perceive my country?


P.L.: Yes, my girlfriend is Polish and I lived there for almost 4 years. I've had a big connection with Poland since 2004. I love the country, the buildings, culture etc

9. Max van Richter pseudonym - is it an evidence of your sens of humour?

P.L.: Maybe not, I mentioned earlier that pseudonyms can help your audience know what to expect from an album. Arcane was TD, Paul Lawler was soundtracks/World etc Max Van Richter was more of an Epic style of EM

10. Despite of the eerie covers of your CD and their themes straight from a horror movie, there is a lot of optimism in your music. It looks like you are very optimistic. Is it a real you?


P.L.: That depends on the day, I have to write sad music, happy music, horror music, positive music, romantic music, dancey music, spacey music etc etc etc and none of that actually means I have to feel it, or be it. It's all just a sequence of notes and harmonies.

11. Your favourite book, movie and composer (if you have the time for them...)?

P.L.: Composer is Morricone, especially his early Italian film works. Film ..that changes now and then, recent good films I watched are 'Melancholia' and 'Drive'. I haven't had the time for a book in about 3 years since I stopped using airports so much.

12. You wrote to me that you are very busy man. I can see more and more soundtracks in your discography. What are you working on at the moment?

P.L.: At the moment I'm working on a UK film called "Confine" which is a thriller. Other projects are a new album called "Wake up the Sun' and my EM album "Opus", plus ...a huge 60 track Orchestral library music project. All of these of course at the same time :)

I wish you good luck and thanks fo the interview.

P.L.: Thanks ! :)


Translation by Przemysław Rudź


środa, 28 marca 2012

Aphex Twin - Selected Ambient Works 85-92



 
  Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad niezwykłą popularnością Richarda D. Jamesa. Jego muzyka ma wielu oddanych zwolenników, a oceny umiejętności brytyjskiego kompozytora daleko wykraczają poza zwykłe pochlebstwa. Nazwano go Mozartem techno, jednym z najbardziej kreatywnych i innowacyjnych twórców muzyki elektronicznej, człowiekiem który swoją muzyką rozszerzył granice ambientu postawione przez B.Eno, uff... Mają ludzie wyobraźnię w wymyślaniu określeń!  Byłem tym trochę zdziwiony, bo przecież stosowano je w odniesieniu do człowieka który był didżejem, kojarzonym z Intelligent Dance Music. Chociaż ta nazwa nie oddaje precyzyjnie muzycznej treści, sugeruje dość ograniczone pole manewru. U kogoś wychowanego na rockowych dinozaurach lat 70. hasło techno, czy nawet art - techno,  może wywoływać na twarzy uśmiech.  Po tych dość sceptycznych rozważaniach przejdę do samej muzyki. I tu jestem pozytywnie zaskoczony. Bo płyta "Selected Ambient Works 85-92" jaką Richard nagrał pod pseudo Aphex Twin, to rzeczywiście dobra rzecz. Oczywiście - jest ona w jakiś sposób "skażona" manierą sztuki użytkowej granej w klubach czy dyskotekach. Celowy minimalizm użytych środków (odmieniany na dziesiątki sposobów połamany rytm, basowy podkład i  ozdobniki), może z początku odstraszać co bardziej wymagających słuchaczy, ale jak dać szansę tej muzyce - szybko wciągnie, oswoi i uzależni.  I na tym polega chyba fenomen zjawiska zwanego Aphex Twin.  Z trywialnych rytmów nie każdy potrafi stworzyć hipnotyzujące misterium.  A Jamesowi się to udało. Miłośnikom tradycyjnej rozrywkowej muzyki elektronicznej pewna monotonia może czasami kojarzyć się z utworami zespołu Kraftwerk, a  młodszym fanom momentami z nagraniami Biosphere. Czego by nie mówić, płyta "Selected Ambient Works 85-92" okazała się znakomitym debiutem. Późniejsze nagrania Twina budziły duże kontrowersje, szokowały i wywoływały skrajne emocje - od uwielbienia do totalnego potępienia. Autor nie bał się krytyki i zapuszczał w bardzo odległe rejony swojej wyobraźni. Mi podoba się jeszcze "Richard D. James Album" a i paru innych tytułów nie przekreślam. Do takiej muzyki też trzeba czasami dojrzeć.


niedziela, 25 marca 2012

Max van Richter - Resurrection




   Gdyby ktoś spytał mnie: "Kto najbardziej umiejętnie potrafi sklonować muzykę Tangerine Dream z lat 80. ?", od razu powiem: Paul Lawler. Absolutne mistrzostwo dobrego naśladownictwa osiągnął na pierwszych dwóch płytach swojego projektu Arcane: Gather Darkness i Future Wreck, wyciskając to co najlepsze, z  motywów jakie znają i kochają fani zespołu Edgara Froese. Ale jego, Lawlera niespokojny duch, nie pozwalał mu długo osiąść na laurach, dlatego w dwa lata po wydaniu Future Wreck, Paul wraca na rynek muzyczny jako Max van Richter. Kryjąc się za zmyślnie opowiedzianą bajką (o rzekomym członku zespołu Arcane który uległ tajemniczej śmierci trzymając w  zwęglonym ręku uszkodzone demo, bla, bla bla...), Paul poraża wręcz swoich słuchaczy kolejną potężną dawką dźwięków. Na dodatek wreszcie rezygnuje z dosłownego kopiowania dokonań najbardziej znanych mistrzów gatunku i choć muzyka dalej dobrze się kojarzy (ooo... to brzmi jak...), wydaje się być bardziej oryginalna. Słychać solidnie skonstruowane melodie, zgrabne sekwencje i ten niesamowity klimat jaki udaje mu się wytworzyć - to robi wrażenie. Jak również czternaście użytych na płycie syntezatorów, dynamiczne solówki na gitarze Hackmana Spouse (ciekaw jestem czy to też jest fikcyjna postać) czy też pełna ekspresji gra na perkusji AJ Devitta (kolejny fantom?). Gdzie to stosowne, słychać miękkie basowe pady. Umiejętnie buduje Paul napięcie, skutecznie je później rozładowując. Mimo wstrętnej okładki autorstwa swojego brata, Stevena Lawlera, wielu mrocznych motywów przewijających się tu i ówdzie, umie "Max" nadać muzyce odpowiednio optymistyczne zakończenie. A nawet nasącza ją pewną dozą romantyzmu. Prowadzi słuchacza poprzez sieć różnych zagadek, dźwięków tajemniczych i niepokojących, aby najczęściej na końcu dać zwyciężyć harmonii i dobru. Tak przynajmniej odbieram ten przekaz. Jest to podobne filmom pełnym napięcia, gdzie widz boi się na niby, wiedząc że obraz widziany na ekranie TV jest fikcją, a obok stoi butelka kojącego, zimnego piwa. I chociaż proces katharsis nie został udowodniony naukowo po dziś dzień, takie pozytywne fluidy co rusz płyną z głośników podczas odsłuchu tej płyty pozostawiając słuchacza w dobrym nastroju. Lektura obowiązkowa dla wszystkich el-maniaków.


Tangerine Dream - Machu Picchu



  Kiedyś odkrywca nowych brzmień, obecnie sprawny i doświadczony rzemieślnik Edgar Froese, wydał kolejną płytę stworzoną przez jego zespół Tangerine Dream. Nosi ona tytuł Machu Picchu i jest według opisu autora dziełem bardzo osobistym. Poświęcono ją między innymi postaci Johna Peela, zasłużonego w odkrywaniu nieszablonowej muzyki, prezentera radiowego i dziennikarza muzycznego. Zmarł on w październiku 2004r w Cusco, - znanej peruwiańskiej miejscowości leżącej niedaleko miejsca kultu Inków - Machu Picchu. Nie dziwi mnie ten pomysł, bo wiele lat temu Peel faktycznie miał swój udział w promocji kultowego zespołu i Edgar bez wątpienia sporo mu zawdzięcza. Szlachetna ta inicjatywa poskutkowała więc spłodzeniem sześciu kompozycji  trwających  nie dłużej niż 5-8 minut każda. Warstwa muzyczna, co było łatwe do przewidzenia, nie wnosi do twórczości grupy ani jednej nowej nutki. Zespół pod kierunkiem lidera od wielu lat gra spokojne utwory okraszone podobną rytmiką i  sentymentalnymi melodiami. O ile kiedyś można było się spodziewać co kilka lat zmiany brzmienia poprzez wymianę instrumentów na nowe, lub dzięki udziałowi kolejnych świeżych muzyków, to na skutek charyzmy lidera czas zdaje się stanął dla bandu w miejscu. Froese gra swoją elektronikę zdominowaną przez amerykańskie pejzaże pustyń, stepów i Gór Skalistych i odtwarzając jego płyty, mam ciągle wrażenie że oglądam ten sam film dokumentalny. Nie roszczę o to do nikogo pretensji. Życie jest brutalne, ciężkie i pełne stresów. Jeżeli mimo tych czynników i upływu czasu Edgar ma siły i chęci wydawać kolejne płyty - OK. Ale nie zmienia to faktu, że za każdym razem opowiada tę samą historię, niczym kochany dziadek biorący wnuka na kolana i opowiadający mu ulubione bajki.  Szkoda tylko, że ja już z bajek wyrosłem.


sobota, 24 marca 2012

Electroshock Presents - Electroacoustic Music vol. IV: Archive Tapes Synthesiser ANS (1964-1971)


  Od 1997 roku rosyjski kompozytor Artemiy Artemiev nie tylko nagrywa, ale i publikuje ambitną muzykę elektroakustyczną oraz elektroniczną. W założonym przez siebie labelu Electroshock systematycznie wydaje płyty mniej, lub bardziej znanych (częściej jednak szerzej nieznanych) artystów z terenów dawnego ZSRR i innych części świata. Po wydaniu dziesięciu płyt, bohaterem kolejnej edycji postanawia uczynić nie konkretnego człowieka, lecz ... instrument. Narzędzie do tworzenia muzyki nie byle jakie, bo prawdopodobnie pierwszy skonstruowany w Rosji (a być może i na świecie, co Artemyi lubi z lubością podkreślać) syntezator o tajemniczej nazwie ANS. Ten skrót pochodzi od imienia i nazwiska pewnego kontrowersyjnego kompozytora i pianisty z przełomu XIX I XX wieku: Aleksandra Nikolajewicza Scriabina (ANS). Twórca omawianego poniżej skomplikowanego urządzenia - Evgeniy Murzin - nadał maszynie tę nazwę, aby upamiętnić innowacyjnego rodaka. Z zewnątrz ANS przypomina wielką, toporną szafę, a jego obsługa jest dość skomplikowana. Nic dziwnego, skoro prace konstruktorskie trwały 20 lat (1937/57) i były całkowicie pionierskie. Dla badacza starożytnych maszyn rzecz wyda się pasjonująca - tworzenie rysunków na szkle, ich przetwarzanie na dźwięki, używanie szklanego dysku pokrytego specjalną powłoką...  Co do samej muzyki którą Artemyi wybrał na płytę, ta jest dość trudna w odbiorze. Znając upodobania ambitnego Rosjanina -  nie dziwię się (smile). Bystre ucho będzie się cieszyć polifonią i analogowym brzmieniem, mimo braku wyrazistych, przebojowych tracków lub muzyki do filmu Solaris Tarkowskiego.  Dość awangardowe kompozycje Buloshkina, Gubaiduliny, Denisova, czy Alfreda Schinttke, przeplatają się z podobnymi pomysłami Edwarda Artemieva i opiekującego się instrumentem Stanislava Kreitchi. Ci ostatni zademonstrowali między innymi fragment muzyki do filmu "Cosmos". Dla miłośników klasyki, Aleksander Nemtin wykonał "Preludium C-Dur" Jana Sebastiana Bacha. Taki repertuar w jakiś sposób oddaje część możliwości tej potężnej, elektronicznej maszyny. Po roku 1971, który obejmuje płyta, kilku innych muzyków dalej pracowało nad eksploatowaniem funkcji ANS, a z filmów na YouTube wnioskować można, że dzieło Murzina dalej jest sprawne. Ale to już inna historia.







piątek, 23 marca 2012

Clan of Xymox - Clan of Xymox


"O... słyszę mój ulubiony silniczek! (A Day). To piękna muzyka, ale ten kto ją tworzył, nie był chyba wtedy szczęśliwy, albo był co najmniej w dość podłym humorze". To najkrótsza recenzja  pierwszej dużej płyty holenderskiego zespołu Clan of Xymox z 1985 roku jaką słyszałem. Wnikliwym recenzentem była moja żona. Rzadko się zdarza, aby pełne enerii piosenki na dłużej zajmowały mi głowę, ale ten zespół w jakiś sobie tylko znany sposób, dokonał tej mini rewolucji. Na pewno jest to zasługa wyeksponowanej roli syntezatorów na których grał Pieter Nooten, ale nie tylko... Utwory układają się w zgrabny logiczny ciąg, z odpowiednio dawkowanym napięciem i ciekawymi akustycznymi wtrętami.  Dużo tu monotonnych, trochę halucynogennych rytmów ubarwionych wieloma dodatkami, które dodają muzyce szyku niczym klejnoty na pięknej kobiecej szyi. Taki styl gry - trochę mroczny i pełen niepokoju nazwano dark wave. Nie bez przyczyny, gdyż bity - jak gdyby zdeterminowane, współgrają ze słowami, które zazwyczaj nie są śpiewane z optymistycznym akcentem. W ogóle, mam wrażenie, że przez cały czas trwania muzyki toczy się walka artystów z głęboką, ogarniającą ich co rusz depresją. Ciekawe, że można było z tego zrobić styl i pociągnąć za sobą naśladowców. Niezależnie od takich niuansów, płyta Clan of Xymox pięknie porusza wnętrze co bardziej wrażliwego słuchacza. A gdy trio decyduje się grać super dynamicznie, jak chociażby w remiksie "A-Day" - to powstaje arcydzieło stereofonicznej zabawy.  Podobnie dwa lata później bawił się zespół Depeche Mode wydając remix  pt. Pleasure Little Treasure (Glitter mix). No, ale to zupełnie inna muzyka. Wracając do Clan of Xymox - prężność orgiastycznych rytmów pomieszana z sentymentalnymi melodiami i rzewnymi piosenkami - taka mieszanka pozyskała grupie miliony fanów na całym świecie. I chociaż Peter Nooten grał później coraz to bardziej wyrafinowane dźwięki i wydawał płyty odwołujące się do subtelniejszych emocji (Sleeps With The Fishes, Here Is Why), to płyta "Clan of Xymox" (mimo szkaradnej okładki) jest do dziś lubiana i ceniona nie tylko przez fanów gotyckiego rocka.
  

Anna Sójkowska - In The World Of Signs


  Johann Wolfgang Goethe powiedział kiedyś: "Radość jest matką wszystkich cnót". Druga płyta Ani Sójkowskiej zatytułowana "In The World Of Signs", zawiera sporo optymistycznie brzmiących kompozycji, choć nie brak w nich pewnej dozy dramatyzmu. Znakomitym tego przykładem jest rozpoczynający krążek, tytułowy utwór "Świat Znaków". Dynamiczny, pełny ozdobników, trafnie wyraża Élan vital autorki, ten pełen energii pęd życia, który sukcesywnie przekuwa ona na kombinacje dźwięków. Jej muzyka jest adresowana do pewnego typu odbiorcy - ludzi szukających utworów działających chyba bardziej na emocje niż refleksję. Taka soczysta, pełna werwy twórczość, może również dostarczać pozytywnych wrażeń a może, kto wie, jest w stanie uczynić kogoś choć na chwilę szczęśliwym? Ania, będąc osobą skromną, nie próbuje do swoich projektów dorabiać szczególnie skomplikowanej filozofii. Nie stawia sobie za cel bycia na silę oryginalną. Lekkość z jaką na "In The World Of Signs" tworzy kolejne przebojowe miniaturki, na pewno pozyska jej kolejnych zwolenników. Dla bardziej wymagających słuchaczy polecam stonowany "Ostatni lot" będący swoistą elegią ku czci zmarłych pasażerów samolotu Tupolew, a dla miłośników akcentów orientalnych - "Noc w Egipcie".  Utwór "Supernowa" kojarzyć może się z niektórymi dokonaniami Władka Komendarka. Sporo szczegółów dotyczących tej płyty można poznać czytając wywiad z Anią przeprowadzony przez Mariusza Wójcika. Panna Sójkowska wspomina w nim również o utworze bonusowym - piosence "Przebudzenie" znajdującej się na końcu kompaktu. Polecam wszystkim wielbicielom przystępnej elektroniki! 








wtorek, 20 marca 2012

Ivan Kupala - Kostroma, Иван Купала - Кострома


   Kilka lat temu, w ramach koleżeńskiej wymiany muzyki, dostałem zza wschodniej granicy dziwną, ale zarazem ciekawą płytę: Ivan Kupala - Kostroma. Zespół pochodzi z Saint Petersburga i tworzy go trzech muzyków: Denis Fyodorov, Alexei Rumyantsev i Alexei Ivanov. Ci pełni polotu i inwencji artyści, upodobali sobie granie muzyki będącą mieszanką rosyjskiego folkloru z nowoczesną, taneczną, elektroniką. Ta udana konwersja ludowych pieśni do współcześnie brzmiących melodii, trafnie wpisała się w 1999 roku w nurt popularnych wtedy aranżacji a'la  world music jakie wykonywał chociażby duet Deep Forest. Rosyjskie propozycje są nie mniej oryginalne. Trzej didżeje wprawnie wkomponowali stare motywy w rytmy rodem z dyskoteki, zachowując jednak ich naturalny urok. Nie wiem jakie przygody i emocje towarzyszyły muzykom gdy odwiedzali starszych ludzi pamiętających tradycyjne ceremonialne intonacje, ale praca w studio z nagranym materiałem przyniosła piękne efekty. Jeden ze słuchaczy napisał w podziękowaniu autorom: "Słuchając Waszej muzyki natychmiast zanurzam się w ciepłej nostalgii za beztroskim, młodzieńczym życiem w Rosji". Faktycznie, jest w tej muzyce nie tylko swoista pochwała prostego wiejskiego życia. Bez oglądania teledysków zespołu łatwo wyobrazić sobie ciężką pracę w polu od rana do zmroku i spalone od słońca twarze. Może i Ciebie czytelniku podczas słuchania tej muzyki opanuje tęsknota za wypoczynkiem na wsi, oddychaniem świeżym powietrzem, z dala od komputerów i "dobrobytu" cywilizacji? Kostroma to piękny przykład szerzenia  wschodniej, słowiańskiej kultury, w popowych ornamentach. Rozrywka na najwyższym poziomie wykorzystująca bardzo proste, szczere emocje. Również dowód na to, że ludzki głos jest najpiękniejszym instrumentem. Polecam ciekawą stronę zespołu: http://www.kupala.ru/





wtorek, 13 marca 2012

Wywiad z zespołem Endorphine


Adam Bórkowski "Smok" (na zdjęciu od prawej), Piotr "Piter" Skrzypczyk (w środku) i Krzyś "Kenny" Kurkowski (wiadomo że po lewej), to członkowie zespołu Endorphine -  grupy internetowych przyjaciół kochających periodyczne, wspólne tworzenie i granie muzyki elektronicznej.

1). Kiedy i jak doszło do powstania grupy Endorphine?

A. B.: Jestem ciekaw, jak na te same pytania będą odpowiadać Piotrek i Krzyś ;) ...  Poznaliśmy się na necie. Podobały nam się grane utwory, komentowaliśmy je na mp3wp.pl. Padł pomysł, żeby spróbować coś wspólnymi siłami. Nazwę wymyśliłem ja. Jakieś kilkanaście lat temu. Nie muszę jej tłumaczyć, wystarczy wpisać hasło na goglach ;). To bylo jak potop. Współpraca, zwłaszcza moja z Kennym (Krzysiem) nad utworami, była rewelacyjna. Kawałki przelewały się przez łącza netowe megabajtami ;). Do tego wchodził Piter i tak się to kręciło, lub odwrotnie, Piter z Kennym, a ja na dokładkę. Lub, jak zauważaliśmy że utwór jest pełny, to nie dodawano nic prócz - skończone. Widzieliśmy się dopiero jak mieliśmy prawie cały materiał ;). Wpierw spotkaliśmy się u mnie, chyba rok później u Piotrka;). Widzieliśmy się w sumie ze trzy razy? ;).

P.S.: Rzeczywiście - połączyła nas strefa wp. Wśród tych tysięcy utworów i wykonawców jakimś cudem trafiliśmy na siebie. Słuchaliśmy nawzajem swojej muzyki, komentowaliśmy i po jakimś czasie uznaliśmy, że nasza zażyłość i rozumienie muzyki uprawnia nas do próby wspólnego jej tworzenia.

K.K.: Ha ha ha ha tak, tak. Patrząc po datach na mp3.wp.pl to ja pierwszy zrobiłem komentarze u Piotra i u Smoka. Nie miałem zamiaru się zapoznawać, a jednak było inaczej. Ktoś później zaproponował powstanie grupy, ale nie potrafię powiedzieć kto. Ważne jest także to, że przy powstaniu grupy brał udział także Adam Związek mieszkający w Belgii. I czy to on przypadkiem nie był głównym prowodyrem... A zresztą.., po kilku wspólnych czatach powstało Endorphine.

2). Pierwsze co wyczułem jako słuchacz, to tę chemię między Wami. I ta pasja grania... Na pierwszą płytę weszło aż 13 utworów ...

A.B: Tylko 13 ;). Przy czym ostatni utwór chyba nawet nie w całości ;).

P.S.: Fakt - każdy z nas miał głód tworzenia, a mieliśmy możliwość zaoferować sobie nawzajem pewne muzykalne niuanse, które z całości robiły nie tyle prostą sumę umiejętności a - wydaje mi się - nową jakość muzyczną.

K.K.: Pierwsza płyta pisała się sama. Byliśmy zachwyceni współpracą i utwory lały się strumieniami. Pomysły czekały w kolejce na poczcie, że nawet czasami nie potrafiliśmy wrócić do nich, bądź też zapominaliśmy że to ma być tam, a to tam itd. Tak że pierwsza płyta została sklejona w pośpiechu, i tak jak Smok wspomniał, możliwe nawet że jeden utwór jest nie dokończony.

3). Czyli ta druga sesja unofficial "Between technology and nature".... to niedokończone projekty?

A.B.: Druga sesja odbyła się bez mojego udziału. Straciłem pracę, świat lekko się pozawalał. Wiesz, kiedy pierwszy raz traci się pracę, nie jest lekko. Wcześniej zacząłem budowę domu... W dniu kiedy miałem załatwiać kredyt, mój szef powiedział: idziesz do zwolnienia, a byłem najbardziej doświadczonym pracownikiem ;). Ale je...ć to i system ;), wróćmy do Endorphine.

P.S. W pewnym sensie można powiedzieć, że to są niedokończone projekty. Tworzyliśmy z Kennym dosyć sporo, a Smok porządkował swoje życie. W końcu postanowiliśmy przedstawić to, co zrobiliśmy akcentując, że nie jest to pełne wydawnictwo Endorphine.

K.K.: I postanowiliśmy dodać więcej agresji. Więcej mrocznych, chrapiących brzmień. Smok miał coś dopisać, jednak czas mu na to nie pozwolił, i utwory wykańczaliśmy tylko we dwóch.

4). "Nowoczesność i oryginalność brzmienia muzyka ta zawdzięcza Smokowi," to prawda?

A.B.: Do 40. przeżyłem kilka żyć, muzycznie też... Co do całości, nie zgadzam się - może jakieś brzmienia, niektóre kawałki, fragmenty, ale nie całość. Chemia o której wcześniej mówiłeś - Endorphine to kilku mocnych emocjonalnie kolegów ;). To wspólny projekt, najwięcej chyba dawał Krzyś, ale wynikało to z podsyłanych fragmentów, które wykorzystywał do praktycznie gotowych części. Dogranie leada, bądź czegokolwiek innego do tego, to była prześliczna sprawa.

P.S. Stawiałbym tezę, że oryginalność brzmienia to zasługa zarówno Smoka jak i Kennyego. Smok od zawsze - od kiedy go znam - akcentował wagę oryginalności brzmień w kontekście tworzenia muzyki. Kreował je i od samego początku zaskakiwał nimi. Kenny natomiast miał dar dobierania i modyfikowania brzmień.

K.K.: Smok i Piotr mówią prawdę. Jednakże, oryginalność przyznałbym Smokowi. To jego leady, pady i „tra ta tady” brzmiały jak nie z tego świata. To były brzmienia, które słyszałem po raz pierwszy w życiu.

5). Niektóre fragmenty tej muzyki brzmią mocno orientalnie... muzyka dżungli....

A.B.: Piotrek i Krzyś dali upust swoim fascynacjom... Muzyka etniczna? W powiązaniu z elektroniką. Moja współpraca w tych utworach była na zasadzie wsparcia mentalnego, bądź przerywnika;). "Matecznik" w wersji którą dostałem... po przesłuchaniu powiedziałem: Panowie, ja tu nie mam co dodać, to skończony kawałek. Tak samo "Orientalistyka", dodałem tylko troszkę smaczków gdzieś w tle. Grając w kilku ludzi nie można być nachalnym, trzeba słuchać... Znaleźć swoje miejsce lub, jeśli go nie ma, nie wpie...ć się na siłę. Dlatego uwielbiam grać jamm'iki. Energia ;)

P.S. To prawda - mnie fascynuje połączenie muzyki elektronicznej i etnicznej, folkowej. Starałem się takie elementy umiejscawiać w muzyce Endorphine, jednak w taki sposób aby nie stały się częścią dominującą.

K.K.: Tak, połączenie Etno z elektroniką w tamtych latach miało potężnego kopa. To według mnie było coś świeżego, coś co słuchacz połknie i będzie chciał dokładkę. I udało się.

6). Interakcja?

A.B.: Linia energetyczna w milisekundę po włączeniu. Jakiekolwiek porównanie nie odda prawdy tych odczuć, ale słychać to w muzyce ;).

P.S. Interakcja między muzykami? Wspaniała - połączenie muzyczne przekładało się na połączenie międzyludzkie :) Interakcja ze słuchaczami? Specyfika tworzenia i prezentacji pozwala jedynie na interakcję w słowach, a te były bardzo przychylne dla nas :).

K.K.: Buzowało między nami. Jak ktoś napisał coś dobrego, to budowało chęć do pracy, dodawało skrzydeł i pisało się więcej i więcej...

7). Płyta "End Or Fine" ma wiele przychylnych komentarzy na Jamendo...

A.B.: Ciebie jako słuchacza to dziwi? Nas, twórców - nie ;).

P.S. To właśnie interakcja :). Daje siłę lub osłabia - po to się tworzy - by ludzie pobujali głową, zamyślili się lub zaczęli bawić :).

K.K. Bo to świeżość była. Jak ktoś to zauważył, ze świecą szukać podobnie grającego zespołu. Po za tym trzeba przyznać, że materiał jest dobry. No, może momentami trochę źle przymasterowany, ale dobry, miło się go słucha.

8). Trochę tak... Przebić się przez tę masę muzyki dostępnej w sieci nie jest łatwo...

A.B.: Wybuch bomby atomowej podczas naszych dyskusji o poszczególnych utworach to pikuś. Zwłaszcza w temacie brzmienia, konstrukcji itp itd. Piter odchodził dwa razy z Endorphinki ;). Nie było polityki, ten materiał zanim ujrzał światło dzienne, uwierz, był przewałkowany przez naszą trójkę bez wazeliniarstwa. Jak dwóch miało uwagi, demo szlo do kosza lub szuflady.

P.S. Aż dwa razy? koniec końców był moment, że tylko ja zostałem (smile) Przebić się nie jest łatwo. Muzyka może bronić się sama i tylko taka opcja wchodzi w grę. Myślę, że w tym względzie nie mamy się czego wstydzić :)

K.K.: Został, został i trzeba powiedzieć że to właśnie dzięki Piotrowi i jego zapałowi powstała druga płyta. To Piotr pisał wszystko a ja tylko dokładałem. To Piotr miał w tamtym czasie wybuch pomysłów. Pisało się szybko i przyjemnie.

9). Ile w sumie trwała ta współpraca?

A.B.: Cały czas nie mówię o Endorphine w czasie przeszłym ;).

P.S. Pamięć trochę zawodzi bo zaczęło się to daaaawno dawno temu w niezbyt odległej galaktyce ;). Patrząc na pierwszy utwór zamieszczony w strefie wp to było mniej więcej od początku roku 2004. Sporo :). No i wszystko jest jeszcze możliwe :)

K.K. Tak, czas przeszły to złe określenie. Ja w każdym momencie jestem skłonny popisać dla Endorphine. Zresztą Smok już zaznaczał telefonicznie, że coś gdzieś tam, bla bla bla, dokładnie nie kojarzę, bo w robocie byłem.

10). No właśnie, planujesz znów skrzyknąć kolegów?

A.B. Współpracujemy od 2004 roku.

P.S. Smok skrzykuje już od jakiegoś czasu ;) No właśnie... wszystko to kwestia dostępnego czasu ale - jak to mówią - nie ma rzeczy niemożliwych ;).

K.K.: Miło widzieć odpowiedzi kolegów, zanim się wypowiem. To tylko kwestia czasu.

11). Może byście przyjechali na Elektroniczne Pejzaże via Olsztyn?

A. B.: Byłem w 2005 roku jak pamiętasz. Muszę wpierw spytać Piotrka i Krzysia, ale sadzę że na przyszły rok czyli 2013 - dlaczego nie?

P.S. Nie chciałbym rzucać deklaracji na wiatr ale sądzę, że łatwiej będzie wrócić do działalności kompozycyjnej niż koncertowej.

K.K.: Piotr dobrze prawi. Ja jestem całkowicie przeciwny koncertowaniu. Już tłumaczyłem tysiące razy. Czerpię przyjemność z tego że piszę i ktoś tego słucha. Jakoś gęby nie muszę przy tym pokazywać i jest mi z tym dobrze. To mnie satysfakcjonuje w 100%.

12). Byłoby miło...

A.B.: Z pewnością;) Wróćmy do Endorphinki i pytań ;).

P.S. .. I szukania odpowiedzi ;).

K.K. byłoby miło pojechać i posłuchać, zjeść grillowaną kiełbachę napić się piwska i powspominać, ale nie grać (smile).

13). Słucham Waszych nagrań i próbuję określić w czym ich siła... Spontan, chemia, wibracje, eklektyzm?

K.K.: To tylko chemia. Tak jak wspomniałem wcześniej, jeden podbudowywał drugiego. A najbardziej podbudowywaliśmy Piotr,a który dla Endorphine przeszedł metamorfozę i zamiast tradycyjnego dla Piotra "bum, bum, bum" wyszło coś pięknego. Linie basowe wgniatały w fotel.

A.B.: Eklektyzm? Używasz zbyt mądrego słownictwa - proszę prościej, albo użyję googla.

14). Zabrzmiało to groźnie ;). No... łączy rożne trendy i to pasuje w tym miksie...

A.B. Eklektyzm (znalazłem w guglu) jest cały zawarty w słowie Endorphine. Posłuchaj muzyki każdego z nas i będziesz wiedział wszystko. To taki bigos, mniam ;). Ale spontaniczności nie brakowało też, i nocek które kończyły się o 4 rano a o szóstej się przecierało oczy, by wstać do pracy. Każdy z nas (wiem) dał w muzyce Endorphine to co czuł i potrafił najlepiej w muzykowaniu. Ale wysyłaliśmy sobie też kawałki gówniane ;). Z czasem tych gniotów było naprawdę niewiele. Raczej kawałki przy których trzeba było się naprawdę nagimnastykować żeby wziąć je na warsztat ;).

P.S. Ano na tym właśnie polegała siła - każdy wnosił coś od siebie - organizm Endorphine albo przyjmował albo odrzucał przeszczep ;)

15). Czy istnieje jakaś płaszczyzna pozamuzyczna między Wami, oglądaliście podobne filmy, nie lubicie systemu?

A B. Nie gadaliśmy na inne tematy częściej niż na muzyczne, może prócz życia osobistego ;). Polityka, filmy... Eeeee, najczęściej było szkoda czasu. Tworzyliśmy i stworzyliśmy inną rzeczywistość. Ponad mizerię "made in Poland". Na naszą stronę mieliśmy wejścia ze wszystkich stron świata prócz kół polarnych ;). Bez żadnej reklamy. Nasza muzyka poszła w świat jak sztafeta...

P.S. Jakoś nie pamiętam byśmy rozmawiali o polityce, a swego czasu spędzaliśmy ze sobą wirtualnie bardzo dużo czasu. Myślę, że mamy pewien wspólny zbiór zasad życiowych, które w znacznym wg mnie stopniu zacieśniały nasze więzy muzyczne i niemuzyczne.

K.K.: Żadnych tematów pobocznych. Jeszcze by doszło do dyskusji. Było widać po członkach zespołu podczas spotkań, że czasem ktoś się ugina dla dobra ogółu. Jednak to było potrzebne. Nie znaliśmy się. Zielona sałatka była dobra, ale wygląd… hmm... trzeba było się czasem przełamać.

16). Siła przekazu?

A.B.: Nagromadzone emocje. To jak "modlitwa" trzech, bez ogródek i próśb, poszedł konkretny przekaz: nie jesteśmy gorsi, ani lepsi jesteśmy :). Każdy z nas miał w tym czasie rożne problemy życiowe itp. itd. "Endorphine" było jak endorfina na nasze dusze i ciała. Była i jest ;).

P.S. Nie dodam tu nic co, lepiej niż słowa Smoka, zobrazuje sytuację :).

17). Granie jako sposób na odstresowanie?

A.B.: Może inaczej - świat równoległy, bliższy prawdziwemu i naturze rzeczy. Nie powiesz że słuchając ulubionej muzyki, czujesz się jakbyś taplał się w szambie?

P.S.: Na pewno jest to jeden z aspektów grania. Proces twórczy przenosi Cię do innego świata. Najlepiej wie o tym rodzina marszcząca czoło w takich chwilach czasami ;).

K.K.: Granie to życiowa pasja, co dzień pisałem, piszę i będę pisał. Dla siebie czy dla Endorfinki, to bez znaczenia.

18). Nie powiem... odwrotnie.

A. B.: A my nie dość że częściej jej słuchaliśmy, to jeszcze ją współtworzyliśmy. Każdy z nas stał się lepszy... z pewnością.

19). Uszlachetniająca twórczość?

A. B.: Każde tworzenie uszlachetnia i nadaje wyrazu życiu. Dlatego jak wiesz uwielbiam gotować...

K.K.: Może nie uszlachetniająca, ale pouczająca.

20). Jakiego pytania nie zadałem?

A.B.: Wielu,zwłaszcza o muzykę. No i musowo posłuchaj kawałków ze strony http://endorphine.mp3.wp.pl/, jest kilka których nie ma na obu znanych zbiorach... Piotrek i Krzyś nagrywali na programach DAW swoje części, a ja na żywo - były z tego ostre jazdy - synchronizować moje koślawe granie do równego bitu z maszyny ;). Większość nazw utworów była mojego autorstwa ;), chłopaki głosowali zazwyczaj jednoznacznie. Lubili moje podejście do nasłuchiwania i nazewnictwa. Zazwyczaj nazwa dobrze oddawała klimat utworu: Matecznik, Kolejność zdarzeń, Światłość wiekuista, Gusła.

P.S. Ejmen ;)

21). Ale nie uważasz się za nieformalnego lidera?

A.B.: Nie w tym organizmie. Ja byłem i jeśli Ednorphine ma nadal grać, muszę być kołem zamachowym... kiedy mnie zabrakło, Endorphine się zatrzymała. Ale nie mogę powiedzieć ze liderowałem. Bez Krzysia i Pitera nie nagralibyśmy tego materiału. Bez względu na udział procentowy.

P.S. Zawsze musi być ktoś kto nadaje kierunek. Demokracja to fikcja ;).

K.K.: Tak jak Smok powiedział. Koło zamachowe. Bez jednego wszystko staje. A przy drugiej płycie jeszcze się toczyło, bo Smok obiecywał obiecywał, i wydaliśmy bez Smoka. Organizm stanął, ale nawet już nie pamiętam dlaczego.

22). Bo nie było tej ikry, iskry?

A. B.: Spróbuj posłuchać utworów Krzysia Piotrka i będziesz wiedział kto i gdzie się bardziej udzielał.

K.K.: Zatarło się to co pozostało. Wychowywaliśmy dzieci, budowaliśmy domy, teraz to miło wspominamy.

A.B.: Właśnie...wróćmy do dzieci. Wpierw urodziła się córka Piterowi, później mnie syn i na końcu Krzysiowi - to kilka lat w łeb. W sumie dopiero teraz osiągnęliśmy stan w którym kradnąc i tak czas rodzinie, możemy pomuzykować.

Czyli jeszcze wiele przed Wami...

Porozmawiałem jeszcze ze Smokiem o Neriousie, który wziął udział w stworzeniu bodajże trzech nagrań, w tym zagrał genialny lead na początku "Światłości wiekuistej". Adam dokładnie wytłumaczył mi czym jest lead i pad w muzyce i zakończyliśmy ten dość długi wywiad.

Pozostaje czekać na nowe nagrania zespołu, a tymczasem ich muzyki (w sumie ok 33 nagrań), posłuchać można na: http://www.jamendo.com/pl/artist/endorphine_(Jamendo) i http://endorphine.mp3.wp.pl/.









poniedziałek, 12 marca 2012

Bernd Kistenmacher - Antimatter


 Bernd Kistenmacher przez kilka lat nie nagrywał żadnych płyt, ani nie udzielał się na koncertach. Po okresie ciszy, wycofania, dokonawszy swoistego przegrupowania, powraca silniejszy, z  całą serią ciekawych nagrań. Najnowsza jego płyta "Antimatter" może się podobać nawet wybrednym koneserom nowatorskich dźwięków. Ma też w sobie moc i świeżość - elementy niezbędne do udanej promocji materiału. Rozważania o cząstkach elementarnych, mających przeciwny znak ładunku elektrycznego i możliwych niuansach równania Diraca, zaowocowały muzyką wychylającą się poza szablon typowej EM. Fascynujące jak Bernd układa różne elementy w spójny projekt. Bo Antimatter jest tyglem wielu różnorodnych muzycznych form. Mnie osobiście ujmuje duża ilość odwołań symfonicznych, udziału zestawu smyczków w połączeniu z elektroniką. Jest to znakomicie wyważone, bez zbędnych ozdobników i nadmiaru ornamentów. Kistenmacher opowiada swoje wyrafinowane muzyczne historie z polotem. Obecność akcentów romantycznych, za które zawsze go lubiłem, tym bardziej wzbudza moją sympatię do tej płyty. Antimatter to optymizm wypracowany, nie lukrowany, wymieszany w onirycznym sosie pewnych niedopowiedzeń. Te słuchacz uzupełnia swoją wyobraźnią. Jest to zgodne z twierdzeniem Alberta Einsteina który powiedział: "Wierzę w intuicję i inspirację. Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Wiedza jest ograniczona, natomiast wyobraźnia obejmuje cały świat, stymulując postęp". Jest to również credo które wyznaje Bernd Kistenmacher.


sobota, 10 marca 2012

Michael Kais - The First Set


 
   Żyjemy w czasach dostępności dużej ilości muzyki serwowanej nieodpłatnie przez samych autorów w internecie. Mnogość ta z jednej strony cieszy, z drugiej strony stwarza problem identyfikacji i zdrowego wartościowania. Przypomina to trochę połowy w mętnej wodzie - w poszukiwaniu głęboko ukrytych pereł. Jest pewnego rodzaju targowiskiem, na którym artyści próbują przebić się na powierzchnię silną sekwencją, czy wyrazistą, wpadającą w ucho melodią. Często też szukają nowych brzmień aby wypracować swój styl... Niezależnie od ich wysiłków, ja też jako meloman, ciągle przebiegam oczami strony WWW za muzyką przez duże M. Czy do tej kategorii można zaliczyć materiał który gra Michael Kais - ocenicie sami. Moim zdaniem płyta "The First Set" pozytywnie się wyróżnia spośród wielu innych el-produkcji. Ma w sobie te "coś", jakieś piętno, charakter, sprawia że chce się do niej wracać. Warszawski muzyk Michał Matusiak kryjący się pod obcobrzmiącym nazwiskiem, pragnie pobudzać wyobraźnię swoich słuchaczy, czyli działać na ich refleksję. W większości utworów dobrze się mu to udaje. Jedynym poważniejszym  zgrzytem, nie bardzo pasującym do koncepcji jest fragment pod tytułem "The Night Highway", ale za to reszta utworów, to naprawdę kawał dobrze ułożonej i wykonanej muzyki. Podoba mi się zarówno klimatyczny wstęp w "One Day In Pripyat" i kapitalny, lekko ambientowy "Abandoned Forest.". "Evening In Osaka" - tego kawałka nie  wstydziłby się sam Kitaro.  Nietypowo brzmi jazzujący Gangsta Comes To Dinner", a bardzo miło prezentuje się rozmarzony  "Polar Life".  Całość zgrabnie kończy filmowy, trochę w stylu dostojnego Vangelisa "The Stadium Of Dreams". Tę ciekawą muzykę można bezpłatnie pobrać ze strony http://m-rec.eu/. Polecam i czekam na kolejne, nowe nagrania!




wtorek, 6 marca 2012

Blue Room - Baumann, Haslinger, Baxter


  Gdyby mój ulubiony muzyk zaniechał grania muzyki elektronicznej, to najlepiej jakby próbował sił w progresywnym rocku. Tak też się stało w przypadku Petera Baumana, choć projekt Blue Room nie odniósł sukcesu komercyjnego. Promocyjna, darmowa kaseta wydana w 1992 roku zawierała sugestię "Watch for early 1993 release" ale nie wzbudziła szerszego zainteresowania. Jeśli źródło mojego kolegi Darka Długołęckiego jest wiarygodne, poprzestano na półoficjalnym wydaniu 32 numerowanych płyt cdr. Wielka szkoda że nagrania tercetu: Baumann, Haslinger, Baxter  (kolejność nazwisk przypadkowa) nie doczekały się kontynuacji, ani nie zdobyły większego aplauzu krytyków i publiczności.  Sami muzycy byli bardzo sceptyczni. Haslinger wspomina w jednym z wywiadów: "Z początku byliśmy  (projektem B.R.) bardzo podnieceni. Pod koniec zrobiło się to dość deprymujące. W międzyczasie coś jakby przewiało tą produkcję. Zbyt wiele zdań, zbyt wielu muzyków. W końcu okazało się, że najlepsza taśma demo nie zadowalała nas. Była to dobrze wyprodukowana płyta, lecz nie zawierała nic nowego. Zarówno Peter jak i ja byliśmy zdania, że nie powinniśmy jej wydać". Mimo tak zdystansowanego podejścia muzyków do tego materiału, nie oceniam tych nagrań zbyt surowo.  Progresywny rock, choć wielokrotnie już dublowany, ma swoją moc oddziaływania. Głos Baxtera, sugestywny i pełen ekspresji, świetnie pasuje do elektronicznej perkusji na której gra Baumann. Szkoda że nie znam perfekcyjnie języka angielskiego, ale mam wrażenie że teksty są również dość zaangażowane. Spośród pięciu utworów wyróżnia się pierwszy "Nature Of The Beast", kapitalny, mój ulubiony na tym wydawnictwie "25.000 Days" i ostatni długi "True Confessions". Muzyka zazwyczaj jest dość mroczna. Dzwony, postękiwania, wycia w tle... Zastanawiałem się czy jest wyraz zgorzknienia któregoś z muzyków, czy po prostu taka maniera?  Czego by nie pisać, siła wyrazu tego przekazu jest znaczna. Oczywiście to bardziej rock progresywny niż muzyka elektroniczna, porównywany przez niektórych do nagrań Marillion, co akurat nie uważam za dyshonor (smile). Kolejna mało znana perełka pośród mnogości muzyki niczym się nie wyróżniającej.



sobota, 3 marca 2012

Maciej Braciszewski - Mogę przybliżyć historię w inny sposób


Maciej Braciszewski - kompozytor z Gniezna grający energetyczną muzykę elektroniczną, często inspirowaną polską kulturą ubiegłych wieków.

D.K.: Od jakich nagrań zacząłeś słuchać muzyki elektronicznej?

M.B.: Marek Biliński i Robert Kaanan - wychowałem się na ich nagraniach. Wśród nich pojawiały się też utwory Irka Dregera i Sławka Łosowskiego, potem szukałem innych... był też duet z Poznania - UPSTREAM Roberta Łuczaka i Krystiana Kołakowskiego. Z nagraniami Irka Dregera kiedyś, w szkole muzycznej, nauczyciele mnie gonili (smile) - na przerwach, w jednej z sal puszczałem te nagrania na cały regulator!

D.K.: Kiedy dałeś pierwszy koncert?

M.B.: Po raz pierwszy zagrałem w Gnieźnie przed kilkutysięczną publicznością, na scenie stanąłem z... Robertem Kanaanem! Dla mnie było to coś bardzo ekscytującego, że na scenie stoję ramię w ramię z muzykiem, o którym w świece elektroniki jest już głośno. Parę lat później w Olsztynie, stanąłem na scenie z Markiem Bilińskim! Dla muzyka, który wychował się na nagraniach Marka Bilińskiego i potem stanął z nim na jednej scenie - to niezwykłe przeżycie, dla mnie to był szok! Słyszysz o kimś tyle lat, słuchasz jego nagrań i w pewnym momencie stoisz kolo niego. Pewnie każdy odbiera to inaczej, ale dla mnie to było coś niesamowitego... Teraz grałem z Robertem w Mogilnie po tylu latach i czułem się świetnie. Zresztą Robert to dusza człowiek, więc poczułem się jak równy z równym. Może to zabrzmi jak przechwałki, ale strasznie się cieszę że mogę stać na jednej scenie z takimi osobowościami - oczywiście nie ujmuje tu żadnemu muzykowi z którym grałem. Opisuję swoje osobiste przeżycia - szanuję wszystkich którzy robią muzykę, malują, itd. Wkładają w to co robią cząstkę siebie i przekazują to następnym pokoleniom.

D.K.: Wiem że pomagasz Kubie Fijakowi w powstawaniu jego nagrań, jesteś dla niego przyjacielem, trochę jakby mentorem?

M.B.: Jakuba Fijaka poznałem mieszkając w Irlandii. Zapoznałem się z jego nagraniami i postanowiłem mu pomoc. Już wtedy wiedziałem że Jakub ma duży potencjał muzyczny i bardzo fajne pomysły. Jestem dla niego bardziej przyjacielem i ‘’muzycznym aniołem stróżem’’ niż mentorem. I tak jest po dziś dzień. Przez moje studio przeszła większość nagrań Kuby. Nabrały koloru i brzmienia.

D.K.: Bardzo mi się podoba fakt że wspierasz innych, młodszych kolegów, to rzecz coraz rzadziej spotykana w obecnym egoistycznym świecie.

M.B.: Prawda jest taka, że wielu młodych muzyków jest zapatrzonych w siebie, albo uważają się za nie wiadomo kogo... Nie docierają do nich rady doświadczonych muzyków. Problem polega na tym, że oni jakoś nie przyjmują wiedzy, może nie chcą? Jest naprawdę wielu fajnych chłopaków którzy w domowym zaciszu robią ciekawą muzykę, ale jakoś albo nie mają odwagi, albo po prostu nie chcą zdobywać wiedzy, więc jestem otwarty na młodych aby im pomagać. Może mówię to dlatego, że mam wykształcenie muzyczne, że jestem realizatorem dźwięku, akustykiem? No, nie da się ukryć, ale młodzi są często odporni na wiedzę. Dla nich spełnienie marzeń to emisja nagrań w internetowym radio, albo kilka wywiadów. No ok... ale co dalej? To są właśnie moim zdaniem, ludzie jednego sezonu. Jedna płyta, emisja w radio, dwa wywiady i ich nie ma. Dlatego trzeba pomagać młodym z potencjałem, my - starsi muzycy, kiedyś odejdziemy, zostaną po nas płyty, nagrania, ale może i coś więcej. Właśnie taką małą pomoc młodym mogę zaoferować - przekazać im choć trochę wiedzy i doświadczeń.

D.K.: Wspomniałeś że masz muzyczne wykształcenie...

Skoczyłem szkołę muzyczną w klasie fortepianu, później studiowałem organistykę. Zawsze ciągnęło mnie do syntezatorów, ich możliwości i brzmień. Nigdy nie przypuszczałem ze będę mógł komponować i dawać radość innym. Nagrania czasami powstają spontanicznie czasami to wynik kilku tygodni pracy.

D.K.: Ile w sumie nagrałeś projektów?

M.B.: Od roku 2007 powstało kilka projektów. Pierwszym z nich był "Moonlight". Kolejnym, "A.D.966", "A.D.1000" i "Beatyficare". Powstały również małe produkcje: „Mistic World” i "The Gods". Płyta "Moonlight" to kompilacja kilku nagrań jakie powstały między 2007 a 2009 rokiem. "A.D.966"  i "A.D.1000" to płyty z muzyczną wędrówką w początki państwa polskiego. "Beatyficare" powstała z okazji beatyfikacji Jana Pawła II. "Mistic World" to singiel dla jednej ze stron internetowych. Ostatnia powstała wspólnie z Jakubem Fijakiem. Opowiada o skandynawskich bóstwach.

D.K.: "A.D. 966" i "A.D.1000", opowiadają o historii Polski...

M.B.: Podczas pobytu w Irlandii, kiedy pojawiły się u mnie nowe instrumenty i oprogramowanie, myślałem co by tu zrobić, żeby poprzez muzykę przybliżyć początki państwa polskiego. Ponieważ urodziłem się w Gnieźnie, mieście z bogatymi tradycjami historycznymi, przyszła mi do głowy myśl o zrobieniu płyty, która w sposób muzyczny przedstawi początki państwa i tak powstawały nagrania na płytę ''A.D. 966''. Płyta spodobała się słuchaczom i to bardzo. Dostali coś niecodziennego, historię Polski bardziej ''kolorową'', bardziej przyjazną. Po wydaniu tej płyty nie myślałem o kontynuacji, jednak zostałem silnie zmobilizowany i zacząłem pracę nad drugą częścią ''A.D.1000''. Obie produkcje powstawały średnio 2 lata. Pierwsza opowiadała o samych początkach, miejscach i postaciach związanych z data 966 roku oraz tamtych wydarzeniach, druga przeniosła nas w czasy zjazdu gnieźnieńskiego. W trakcie prac nad ''A.D.1000'' postanowiłem ze będzie to tryptyk i zakończy się płytą ''A.D.1025". W ten sposób wiele osób będzie miało okazję poznać postaci, miejsca i wydarzenia w sposób bardziej obrazowy. Nie jest to ''szkolne'' uczenie historii, ale tryptyk. Da możliwość wyobrażenia sobie podczas odsłuchu pewnych miejsc, postaci czy wydarzeń... za każdym razem może to wyglądać inaczej w zależności od fantazji słuchającego.

D.K.: Czy te nagrania są dostępne na Jamendo?

M.B.: Nie... żadna produkcja nie jest dostępna na Jamendo, tylko w M-Rec jest demo "Moonlight", "A.D.966" i "A.D.1000". Nagrania z demo "A.D.1000’" zostały przearanżowane i różnią się od nagrań z CD.

D.K.: Czy w "Beatyficare" zmieniasz trochę styl na bardziej ... sakralny?

M.B.: Podaj maila, zaraz Tobie ją podeślę.

D.K:. Jak to dobrze znać muzyków – pomyślałem sobie. Po paru minutach słuchałem już najnowszej płyty Macieja….

Widzę ze miasto Gniezno Cię docenia: http://moje-gniezno.pl/artykuly/czytaj/1332/maciej-braciszewski-tworca-muzyki-elektronicznej-i-autor-hejnalu.html

M B.: Tak. Cieszą się że promuję te tereny i początki państwa polskiego, wszak Gniezno to pierwsza stolica, miasto, powiat. Dla mnie fajne jest to, że mogę przybliżyć historię w inny, muzyczny sposób…

D.K.: To dobrze mieć poparcie regionu, nawet jeśli byłoby tylko mentalne… Ty pomagasz Jakubowi Fijakowi, a kto Ciebie wspiera?

M.B.: Roland Corporation oddział w Polsce. Od 1996 roku do dnia dzisiejszego gram na sprzęcie Rolanda, na beatyfikację zostały udostępnione mi Roland AX –Synth Black oraz Gaia SH-01, teraz na koncert "A.D.1000" silnikiem będzie - Roland Octacapture. W studio pracuje na V-Synth 2 ver.2.0 z kartami VC-1 i VC-2 oraz na Rolandzie V-Synth GT 2.0. Oprogramowanie to Cakewalk Sonar X1 Producer Expanded. Oprócz Rolanda pomagają mi zaprzyjaźnieni muzycy, sklepy muzyczne i firmy z nagłośnieniem i oświetleniem.

D.K.: Masz jeszcze czas coś czytać?

M.B.: Tak, ale w jakim sensie: książki? komiksy? Zazwyczaj to czytam instrukcje obsługi sprzętu lub publikacje o nowych instrumentach, o sofcie… Staram się być na z tym na bieżąco. Tym bardziej, że jestem akustykiem i realizatorem dźwięku w centrum kultury w Gnieźnie.

D.K.: W jaki sposób powstają Twoje kompozycje? Budujesz najpierw jakiś szkielet?

M.B.: Najpierw jest tak, że nucę sobie melodię, potem siadam i na brzmieniu fortepianu nagrywam to, co sobie nuciłem. Jak już mniej więcej mam w głowie cały aranż, powstają kolejne ścieżki i rozbudowuje to, co ''chodzi mi po głowie''. To proces długotrwały. Zanim powstanie produkt finalny, potem mix - mastering, nagrania są rożne - na płyty koncepcyjne inne, jeśli to jest do radia - jeszcze inne, jingle - jeszcze inne - muza powstaje do konkretnych celów.

D.K.: Fajnie... nie kusi Cię tworzenie własnych sampli, nie biegasz po mieście i polach z mikrofonem?

M.B.: Tak, tworze sample, ale na zupełnie innych zasadach, nie biegam z mikrofonem, ale sampluje i miksuje brzmienia z rożnych instrumentów, VTS czy też z klawiszy, potem wpisuje do Rolanda V-Synth GT, i gram nimi.

D.K.: VST, co to takiego?

M B.: VST to wirtualne instrumenty które są tylko w komputerze. Takie wtyczki, pluginy… Wybieram jakąś barwę z niego i ją sobie moduluję, zmieniam potem, z drugiego VST biorę kolejne brzmienie i sobie miksuje i tak powstają nowe brzmienia…

D.K. Myślisz o jakimś materiale specjalnie pod koncerty?

M.B. Staram się na koncerty nagrywać nowy materiał lub taki, którego słuchacze nie mieli okazji posłuchać np. w Olsztynie grałem materiał z "A.D.966" krótko po premierze, oraz w podziemiach katedry w Gnieźnie – "A.D.966" i kilka nagrań z "Moonlight". Teraz "A.D.1000", w katedrze "Beatyficare" też było na specjalną okazję.

D.K. M-Rec to label?

M.B.: Tak, M-Rec to netlabel z płytami lub demówkami rożnych wykonawców, nie tylko z polski http://m-rec.eu/.

D.K.: Widzę na tej stronie sporo znajomych nazwisk… To miłe że są takie przyjazne miejsca dla muzyki elektronicznej. Mówiłeś na początku o swoich "samodzielnych" nagraniach. Czyli zagrałeś już w ducie lub zespole, a może lepiej się czujesz będąc samemu sobie sterem i okrętem?

M.B.: Tak powstały takie produkcje – "Mistic World" oraz "The Gods". Nagrałem je wspólnie z Jakubem Fijakiem. Na razie komponuję jednak głownie "samodzielne" nagrania. Nie wykluczone, że w przyszłości powstaną wspólne płyty z innymi wykonawcami.

D.K.: Co sądzisz o obecnej scenie polskiej elektroniki, jest coraz więcej młodych twórców, jak myślisz, stworzą za jakiś czas nowy standard? Są następcy Skrzeka, Bilińskiego czy Komendarka (choć oni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa)?

M.B.: Muzyka elektroniczna moim zdaniem, ma duże szanse na rozwój. Wszak elektronika ma w sobie rożne podgatunki. Owszem, jest dużo obiecujących młodych muzyków. Nie wykluczone, że to Oni wyznaczą w przyszłości nowe tory muzyki elektronicznej. W dużej mierze zależy to od ich pomysłowości i fantazji. Czy są następcy takich ludzi jak Skrzek, Biliński czy Komendarek... moim zdaniem – czas pokaże.

D.K.: Dziękuję Ci za rozmowę i do zobaczenia na którymś z Twoich koncertów.

M.B.: Dziękuje również za możliwość udzielenia wywiadu.



czwartek, 1 marca 2012

Bernd Kistenmacher – I feel like a painter who works with sound colors



English version below
 
Bernd Kistenmacher - znany niemiecki kompozytor muzyki elektronicznej, autor ponad 20 płyt, aktywnie koncertujący. Chętnie zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.

D.K.: Jak się zorientowałem Bernd, nie ma zbyt wielu wywiadów z Tobą po polsku, dlatego wybacz  jeżeli pytania będą się powtarzać z tymi jakie udzielasz w innych rozmowach z dziennikarzami zachodnimi. Część pytań napisał mój kamrat Mariusz Wójcik, znany w Internecie propagator muzyki elektronicznej.

D.K.: Wiem że na początku słuchałeś Pink Floyd, Tangerine Dream, Klausa Schulze. Byłeś głównie dziennikarzem, robiłeś wywiady. Ale pewnego dnia poczułeś że też możesz dać coś z siebie jako muzyk?
  
B.K.: Nigdy nie byłem prawdziwym dziennikarzem w tamtym okresie. Pisałem tylko raporty o syntezatorach i muzyce elektronicznej dla lokalnej audycji radiowej. Byłem tylko fanem muzyki elektronicznej, któremu udało się odkryć wiele muzyki od  Aphrodite’s Child do Pink Floyd. To były czasy gdy byłem młody, kiedy muzyka ta była bardzo świeża i nowa niż cokolwiek innego, co słyszałem do tej pory. Były to początki lat 70. Wtedy też odkryłem Tangerine Dream i Klausa Schulze i to zmieniło moje życie.  Zacząłem śledzić wszystko co miało związek z tzw. szkołą berlińską. Pod koniec lat 70. w muzyce zaczynała się era punk rocka, a syntezatory stały  się tańsze i bardziej wszechstronne. Wielu artystów mogło je wtedy kupić i zastosować w swojej twórczości, czego przykładem był rozkwit zespołów pop, szeroko wykorzystujących te instrumenty w studio. Był to jednocześnie koniec muzyki elektronicznej i jej aury, czegoś wyjątkowego. Przestała być elitarna. Wielu weteranów tej sceny zaczęło też zmieniać sposób myślenia i koncentrowało się na innych stylach muzycznych. Nie chciałem tego i w wieku 21 lat zacząłem stawiać pierwsze kroki w eksperymentach dźwiękowych, zawsze starając się nawiązywać do dorobku "starej" el-muzyki. Moim zdaniem wiele jeszcze było do powiedzenia, dlatego chciałem dodać coś od siebie.
  
M.W.: Bernd, czym właściwie dla ciebie jest muzyka?
  
B.K.: Dla mnie, muzyka to sposób wyrażenia siebie i swoich uczuć, ale także szansa ucieczki. Mogę "mówić" o moim widzeniu świata i odczuciach nie wymawiając jednego słowa. Mogę malować swoje własne obrazy. Poza ludźmi, których kocham, muzyka jest najważniejszą częścią mojego życia.
 
D.K.: Zadebiutowałeś piękną płytą Head - Visons. To był dojrzały projekt. Czy dostajesz jeszcze czasami listy od fanów którzy wspominają tą muzykę?
 
B.K.: Head-Visions był wstępem do mojej kariery. Kiedyś jeden z fanów napisał o nim, że jest "najlepszym albumem Klausa Schulze, którego Klaus nigdy nie nagrał". Jestem z tego dumny, gdyż był on w tych czasach moim wielkim bohaterem. Od czasu do czasu, ludzie reagują na tą muzykę, jak można się przekonać np. na YouTube. Zapewne niebawem zwrócę uwagę na tą płytę ponownie.


M.W.: Opowiedz o swoich muzycznych inspiracjach. Wszyscy dobrze wiemy o Twojej miłości do muzyki weteranów sceny EM. Ale czy Bernd Kistenmacher słucha innej muzyki?
 
B.K.: Wspomniałem o tym nieco wcześniej. Po wielu latach śledzenia ich, przyszedł czas na  odejście od tego. Musiałem odnaleźć własną drogę. Długa przerwa pomogła mi  być bardziej szczerym wobec tego co czuję i sobie życzę. Dziś łatwiej mi wyartykułować moją muzykę jak nigdy przedtem. Nie boję się już nie brzmieć jak muzyk "szkoły berlińskiej", który żyje przeszłością. Nie chcę tego. Ciągle nie jestem jeszcze odpowiednio radykalny. Wiem to. Ale znalazłem własną drogę. To pewne. Nie słucham zbyt wiele innej muzyki, może poza "bla bla bla" z radia. Lubię muzykę filmową, z której bardzo mi się spodobała ścieżka dźwiękowa do filmu "Incepcja". Najlepsza muzyka, jaką słyszałem od 10 lat.
 
D.K.: Celebrowanie nastroju, pewne dostojeństwo słyszalne w Twojej muzyce, czyj to wpływ?
 
B.K.: Lubię tworzyć rodzaj melancholijnego majestatu w mojej muzyce. Nigdy nie byłem sympatykiem minimalizmu w muzyce elektronicznej. Wolę brzmienie, które porusza umysł. Coś, co lubisz zagrać głośno i co cię chwyta (mam nadzieję).
  
M.W.: Myślę iż Twoja muzyka ma terapeutyczne oddziaływanie, gdyż ilekroć sięgam po Twoje kompozycje te bardzie hipnotyczne, zawsze się uspokajam. Twoje el dźwięki wprowadzają mnie w stan przyjemnego odrętwienia. Powiedz mi Bernd, jak to jest tworzyć tak kojące dźwięki? Na czym polega komponowanie w Twoim przypadku? Czy są to dźwięki gdzieś zanotowane na PC komputerze,  a potem rozwijane w studio, czy to polega na zupełnie spontanicznym tworzeniu tak jak kiedy twórcy live Electronic music (smile)?

B.K.: Niemożliwym jest wyrazić to odpowiednimi słowami. Jak opisać czym jest miłość i co ona oznacza? To samo jest z muzyką. Poza wszystkim co można opisać słowami i liczbami są emocje, o których rozmawiamy. Emocje są lub ich nie ma. Ważne jest aby nie ignorować uczuć, które mam w danej chwili. Próbuję to wyrazić. Ostateczny rezultat jest spontaniczny i kontrolowany tylko przez moje emocje. To dla mnie bardzo ważne. Gdy mam pomysł, staram się go natychmiast zapisać. Dni całkowitej improwizacji odeszły. Zatem próba zatrzymania chwili, jej nastroju, uczuć, opisuje mój sposób komponowania dzisiaj. Później wszystko składam w całość, np. aby stworzyć coś w stylu "Antimatter", koryguję, dodaję, zmieniam. Ważne jest, że gram wszystkie pomysły nie myśląc o nich. Nie robiłem tego w przeszłości i mam nadzieję, że wychwycisz różnicę. Próbuje nadać znaczenie dźwiękom. Możesz opisać to jako nastrój i zgodzę się z Tobą. Każdy obraz ma w sobie nastrój. Czuję się więc jak malarz, który maluje dźwiękami.

D.K.: Zauważyłem że lubisz komponować długie utwory które wypełniasz pozytywnymi brzmieniami, niczym murarz ubytki w tynku dobrą zaprawą. Rozumiem że jesteś optymistą?
  
B.K.: Moje kompozycje są teraz krótsze niż wcześniej. Może nie aż tak krótkie? W każdym bądź razie czasy 35-minutowych improwizacji odeszły.  “Let It Out!” jest bardzo nietypowy dla mojej współczesnej twórczości, ale był pomyślany jako nawiązanie do 40-lecia "szkoły berlińskiej". To zdarzyło się tylko raz i dlatego, że byłem o to poproszony. Jednak jeśli dłużej tego posłuchasz, usłyszysz różne motywy - to nie jest tylko jedna długa kompozycja, ale zbiór wielu części, które złożyłem w całość. To samo jest z “Antimatter”. Możesz tego posłuchać od początku do końca, albo poszczególne części jak osobne utwory.
 Mój optymizm... Muszę być optymistą. Zawsze ryzykowałem, ale bylem przekonany do moich idei. Jak miałbym pracować nie będąc optymistą? Mimo tego, moje widzenie świata jest mniej wesołe. O wiele mniej. Wypełnianie luk w mojej muzyce jest jak wypełnienie ich w moim życiu.
 
M.W.: Czy w tych czasach tak niszowa muzyka ma popyt? Jak odbierasz to z perspektywy kompozytora? Ja, jako recenzent i fan tej muzyki, spotykam się tu w Polsce z obojętnym postrzeganiem takiej muzyki. Jak widzisz Bernd szanse w promowaniu tej niszowej muzyki?
  
B.K.:  Nie widzę innych okazji i sposobności aby promować moją muzykę jak tylko w ten sposób co inne dziedziny życia. Muszę pracować i jeszcze raz pracować. Wymyślanie nowego, to tylko jedna część gry. Realizacja, czynienie ich rzeczywistymi to druga strona medalu. Zgadzam się - muzyka elektroniczna to niszowa muzyka. Zawsze taka była. Większość ludzi woli muzykę ze słowami, śpiewem, przekazem. EM tego nie zapewnia. Wydaje się, że większość ludzi nie czerpie przyjemności z wymyślania swoich własnych dodatków do muzyki, którą słyszą. Jest jak jest. Ale nie jest to prawdziwy powód do jej akceptacji lub nie. Jako kompozytor powinieneś wierzyć w swoją pracę. Pozwól potem, żeby rzeczy toczyły się własnym biegiem - ty jesteś przekonany do tego. Wielu ludzi z pewnością dostrzeże Twoją szczerość. Może to jeden powód tego wywiadu? Zawsze poszukiwanie nowych możliwości ogranicza kreatywność, skupiasz się na złych rzeczach. Lepiej wszystko to ignorować i skupić się na pracy. Potem potrzeba odrobinę szczęścia - ale tego też nie możesz kontrolować.
 
D.K.: Widzę na zdjęciu koncertowym w Twoim zestawie Minimooga. To wspaniały instrument, powiedz jaki osprzęt teraz preferujesz?
  
B.K.: Obecnie używam więcej urządzeń cyfrowych i syntezatorów typu virtual-analog, DAW i pluginów VST. “Antimatter” jest tego przykładem. Na scenie wciąż używam klawiatur - od stacji roboczych do instrumentów solowych. Nie tęsknię za Minimoogiem, bo "ta pani wciąż umie śpiewać". Gram na nim tu i tam, nawet na kilku ścieżkach “Antimatter”, ale znacznie mniej niż dawniej. Jestem teraz bardziej otwarty na wszystko, co pozwala mi odnaleźć właściwe brzenie w danym momencie.

M.W.: Bernd, jak to jest być wiernym swojej pasji? Wiem że kilka lat temu wycofałeś się z komponowania muzyki... (2001-2008). A jednak zamiłowanie do komponowania zwyciężyło... Powiedz, co zadecydowało o kontynuowaniu Twojej kariery el muzyka?

B.K.: Zawsze staram się być szczery. Także wobec siebie samego. W 2001 roku osiągnąłem punkt, w którym miałem już dosyć całej sceny muzycznej. Zainwestowałem w nią zbyt dużo wszystkiego - energii, pieniędzy, nadziei. Mój label zbankrutował, miałem kilka okropnych doświadczeń na scenie, nie byłem w stanie tworzyć nowej i dobrej muzyki. Ta szczerość doprowadziła do tego, że przestałem grać. Wróciłem do normalnego życia, pracy, zawodu, itp. Myślałem, że już wszystko jest za mną, ale tak nie było. 6 czy 7 lat temu potrzeba komponowania wróciła ze zdwojoną siłą, bardziej niż się spodziewałem. Znowu zmieniłem swoje życie, wróciłem do niego z nową płytą i koncertem. Miało to miejsce w 2009 roku. Patrząc z perspektywy czasu, straciłem nieco miejsca na scenie "starej" elektroniki, wszystko z powodu mojej absencji, ale nie przejmuję się tym ponieważ artystycznie czuję się znacznie lepiej niż przedtem. Czasami opłaca się zatrzymać wszystko na chwilę. Kto zresztą wie, co jest dobre a co nie?

D.K.: Masz za sobą kilka koncertów w ub. roku i już w tym. Jak  je oceniasz?
 
B.K.: Niewiele mogę o tym powiedzieć. Wyprzedałem wszystkie występy, a ludziom generalnie się podobało. Muzyka elektroniczna na żywo jest trudna - patrzysz na kogoś za klawiaturami i to wszystko. To byłoby dobre w katedrze pełnej świec (lubię ten pomysł), ale na normalnym koncercie to za mało. Robisz zatem wszystko jak na koncercie rockowym albo popowym, ze światłami, laserami i temu podobnymi rzeczami ale bez rocka. Żyjemy w czasach wizualizacji. Ludzie chcą zobaczyć - nie tylko posłuchać. Wszystko to z trudem nadaje się do EM i jest to jeden z powodów moich rzadkich koncertów.
 
D.K. Słucham Celestial Movements, Let It Out! i Beyond The Deep. Mam wrażenie że muzyka jaką tworzysz w ostatnich latach jest równie pełna tej wewnętrznej energii jak starsze nagrania. Jakie masz plany na przyszłość?
  
B.K.: Wolę mówić o rezultatach i faktach niż o planach. Jestem nieco zabobonny myśląc o tym wszystkim. Oczywiście “Antimatter” nie jest moją ostatnią płytą, będą również kolejne koncerty. To czego naprawdę teraz chcę, to wrócić do studia i zabrać się za nową muzykę. Tylko dla siebie. Nie mogę się doczekać efektów - to jak podróż do nie odkrytego jeszcze świata.
 
DK. & M.W.: Dziękujemy za wywiad i życzymy powodzenia.
 
B.K.: Dziękuję za wywiad. Wysyłam życzenia i pozdrowienia dla wszystkich, którzy was czytają i mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się przy okazji koncertu w Polsce.




English version:

D.K.: If I'm well informed there is not so many interviews with you in Polish, so please forgive me if the questions will be similar to the questions you answer in other discussions with foreign   journalists. Some of the questions were written by my friend Mariusz Wojcik - well known in the web Polish EM popularize.

I know that you listened to Pink Floyd, Tangerine Dream and Klaus Schulze at the beginning of your carrier. You was a journalist, led interviews. But one day you felt that you can give something of yourself as a musician?

B.K.: I have never been a real journalist in those days; beside writing some test-reports for a local radio show about Synthesizer and E.M. I was only a fan of electronic music. I was at least gifted to discover all that music from Aphrodite’s Child to Pink Floyd, when I was young and when this music was really new and different to everything, I had ever heard before. This was in the beginning of the 1970s. Then I discovered the music from Tangerine Dream and Klaus Schulze and this changed my life. I followed to everything, which was called Berlin School of electronic music. At the end of the 70s, Punk Rock began to dominate the musical world and also, synthesizers became less expensive and more versatile. So many artists where able to buy and use this machines and you could see also mainstream Pop-bands, who used Synthesizers for their performances or in the studios. So this was the end of electronic music and his touch of being something special. It was no longer an elitist thing.  Also the old “heroes” started to change their minds on this and focused on other kind of music. I didn’t want to except this and with the age of 21; I started to make my own first synthesizer-experiments and always with the approach to keep the “old” E.M. alive. In my opinion the final story about this wasn’t told and I wanted to add something on this.

M.W.: What exactly means the music to you, Bernd?

B.K.: To me, music is THE chance to express my feelings and also to escape. I can “speak” about my sight of the world or about my feelings without saying one word.  I can create my own pictures like a painter. So beside the people which I love, music is the most important part in my life.

D.K.: Your debut was a beautiful "Head - Visons" album. It was a very mature project. Do you still get letters from fans who remember this music?

B.K.: Head-Visions was very initial to my musical career. One fan wrote: “the best Klaus Schulze-album Klaus Schulze never has done”. That made me very proud, because Klaus Schulze was my hero in those days. From time to time, people still react on this music as you can also see on YouTube for example. So I think the day is not so far away, that I will put some attention on this album again.

M.W.: What are the most important of your inspirations? We all know about your love to EM scene veterans. Do Bernd Kistenmacher listen to different music?

B.K.: I talked a little bit about that fact in the questions before. After many years of “following”, the time had come to depart from of all this. I had to find my own way. A long break in my life helped me very to become more honest about my own feelings and wishes. Today I am more able to articulate my music as ever before. I have no longer the fear to sound not again like a berlin school musician, living in the past. I don’t longer want to. I am still not yet radical enough. I know this. But I have found my way. That is for sure. I listen not very often to other music. Maybe some typical “blabla” which comes out of the radio. I like film music and the music which I mostly appreciated was the soundtrack to “Inception”. The best music I had heard for 10 years.

D.K.: Celebration of the mood, a certain grandeur heard in your music - whose is the impact?

B.K.: I like to create a kind a melancholic majesty in my music. I never was a big friend of minimal electronic sounds. I prefer a kind of mind blowing sound. Something you like to play loud and something what moves you (I hope).

M.W.: I think that your music has a therapeutic effect, because whenever I listen to your compositions, especially these more hypnotic, I always calm down. Your sounds bring me into a pleasant state of numbness. How is it that you are creating so soothing sounds? How is composing for you? Are these the sounds recorded somewhere in the computer, and then developed in the studio? Is this a spontaneous creation or something like the old live EM performances?

B.K.: It is impossible to say everything in adequate words. Try to describe, what “love” means to you and what it means generally? The same is with music. Beside everything what can be described with numbers or notes or commands is at least emotion, what we are talking about.  And emotion is there or it is not. But important is that I try not to ignore the feeling, which I have in a special moment. I try to express that feeling. So the musical result is mostly spontaneous and only controlled by my emotions. This is very important to me. If I have an idea and I try to capture it immediately. So the days of purely improvised electronic music are over. It means not enough to me. So keeping the moment and focusing on the mood and trying to do the possible best with that I idea, describes a little bit the way, how I compose today. Later, if I put everything together, to create something like “Antimatter” for example, I do of course corrections or additions. But important is that I keep and play all ideas for melodies or motifs without thinking about them. I never did this in past and I hope that you can hear the difference. The point is that I try to give sounds a meaning. You describe this as mood. I agree with you. Every “picture” has a kind of mood. So I feel like a painter who works with sound colors.

D.K.: I noticed that you like to compose long tracks filled out by the positive sounds, just like a mason who fills the cavities in the plaster with a good mortar. I understand that you're an optimist?

B.K.: I think my tracks are shorter than ever before. Maybe not short enough?  But the time of 35 minutes long improvisations is over. I mean “Let It Out!” is very untypical for my recent work and it was conceived as a reference to 40 years of Berlin School. And this happened only, because I was asked for. But if you listen more carefully to that music, you can discover the different motifs and breaks. It is at least not one long track but a collection of many different parts which I put together. Same is with “Antimatter”. You can listen to it from the beginning to the end but you also separate parts and recognize them as single tracks.

About my optimism. I must be. I ever had a life full of risks, I was taking. and only this because I was convinced by my ideas.  How could I do this, if I would not be optimistic but to be honest, my sight of the world is much less optimistic. Much much less. So filling gaps in my music is like filling gaps in my life.

M.W.: EM is a niche music. Is there a demand on it? What do you feel as a composer? I, as a reviewer and fan of this music, I meet here in Poland a neutral perception of this music for most people. What opportunities do you see in promoting this niche music?

B.K.: I see no other opportunities to promote my music as I recognize in all other parts of life. I must work, work , work. Creating new ideas is only one part of that “game”. Realizing it – or better – let them become reality, is another one. I agree with you. Electronic music is niche music. It will ever be one. Most people like music with lyrics and a message. E.M. does not provide this. So the most people seem to have no fun in making own additions to this music. It is like it is. But this is not the true reason for acceptance or not. The only thing you can do as a composer for example is believing in your own work. Let only then things out if you are totally convinced by the result. I am sure that many people will recognize your honesty. Maybe this is also one reason for this interview? Always looking around for new opportunities prevents you to be creative. You put the focus on the wrong things. It is better to ignore all this opportunities outside and to concentrate on your work. The rest needs a little luck. Also another point you cannot control.

D.K.: I see the Minimoog synthesizer on the picture of your concert. It's a great instrument. Tell me what equipment do you prefer now?

B.K.: Today I use more digital and virtual-analogue equipment and also DAW-based recording with VST-Plug-ins. “Antimatter” is a good example for. On stage I still like to use several keyboards – from workstations to solo-synthesizers. I would miss my Minimoog there because this “lady” is still able to “sing”. I played him here and there also on some tracks of “Antimatter”, but much shorter as in earlier times. Today I am more open to all this and I like to use everything what helps me to find the right sounds for the right moment.

M.W.: How do you feel being true to your passion? I know that a few years ago you stopped composing but after some time, your passion for composing won. Please tell me, what decided to continue your career as EM musician?

B.K.: I always try to be honest. Also to myself. In 2001 I had reached a point in my life where I was totally fed up with the whole musical scene. I had invested too much of everything. Too much energy. Too much money. Too much hope. So my record label was bankrupt, I had made terrible experiences on stage and I was not longer able to add some new and good music. So I was honest enough to stop with all this. I returned into a normal life with a normal job etc. I thought that everything was behind me but it wasn’t. 6 or 7 years later the wish to make music again returned. And it returned stronger than I had expected. So I changed my life again and returned with a CD and a concert. This happened in 2009. Looking back I must say that I lost some terrain in the old E.M. scene because of my absence but I don’t care too much about this fact because I feel much better today with my musical result than ever before. So sometimes it can be the right step to stop with everything for a while. Who knows what is good or bad???

D.K.: You have had several concerts in the last year. How would you rate them?

B.K.: I cannot say so much about this. I had sold out concerts and the people mostly liked what I did. Electronic music on stage is always difficult. Only watching somebody sitting behind his keyboards would be good for a performance in a cathedral full of candles (an idea which I like very) but in a normal concert situation, this is too less. So you do something  like a rock- or pop concert with a stage, lights, lasers and more but without rock music. We live in visual times. People like to see and not only to listen. So this all makes it very difficult to put E.M. on stage and is also one reason for my rare concerts.

D.K. I'm listening to Celestial Movements, Let It Out! and Beyond The Deep. I have a feeling that the music that you create in recent years is full of internal energy as your older recordings. What are your future plans?

B.K.: I like more to talk about results and facts but not about plans. I am a little bit superstitious about those things. But of course “Antimatter” was not the last CD and I hope that there will also be other concerts. What I really plan at the moment is to return into my studio and producing new music. Just for myself. I can’t hardly wait for the result because all this is like a journey into undiscovered land.

D.K. & M.W.: Thank you for the interview and we wish you good luck!

B.K.: I have to say thank you for the interview. I send my wishes to all of your readers and I hope to meet you one day at a concert in Poland.

Questions asked by Damian Koczkodon and Mariusz Wojcik.