niedziela, 26 czerwca 2011

VII Elektroniczne Pejzaże Muzyczne w Olsztynie 2011


    Niestabilna pogoda nie zachęcała do wyjazdu na tegoroczny koncert. Okazało się jednak, że deszcz nie padał i można było spokojnie skorzystać z programu siódmych Elektronicznych Pejzaży Muzycznych w Olsztynie. Organizatorzy osadzając imprezę na ulicy Dąbrowszczaków, postarali się o pewną ilość miejsc siedzących, co zapewniło  komfort osobom starszym i słuchaczom o słabszym zdrowiu. Przed koncertem zdążyłem przywitać się z Andrzejem Mierzyńskim i porozmawiać kilka minut z Władysławem Komendarkiem. Artysta wywarł na mnie wrażenie osoby bardzo miłej, kontaktowej i pozytywnie nastawionej do ludzi. Zauważyłem też obecność telewizji, podobno nawet dwóch stacji, co przy tego typu muzyce nie jest zbyt częstym, ale za to krzepiącym zjawiskiem. Po dość płynnej i dobrze przygotowanej zapowiedzi elokwentnej konferansjerki, Ela Mierzyńska ciepło podziękowała fanom za przybycie mimo niskiej temperatury powietrza. Punktualnie, prawie co do sekundy, rozpoczął się wspólny program duetu Andrzeja i Elżbiety Mierzyńskich oraz Pracowni Tańca Współczesnego "Pryzmat". Czterdziestominutowe widowisko podobało się audytorium, które co kilka minut dziękowało muzykom regularnymi brawami. Po raz kolejny sprawdził się pomysł Andrzeja, aby jego muzyka była ilustracją do tanecznego widowiska, choć pewnie obroniłaby się sama. Skromny kompozytor usadowił się ze swoją elektroniczną aparaturą z boku, 



pozwalając widzom nacieszyć oczy ruchami scenicznymi pań z "Pryzmatu".



    Oglądana ilość możliwych konfiguracji szczupłych kobiecych ciał w ruchu, wyrażana ekspresja i pomysłowość w projektowaniu układów współczesnego tańca była faktycznie godna podziwu. Ela Mierzyńska, w chwilach gdy nie recytowała deklamacji, umiejętnie operowała jakimś rytmicznym gadżetem,




l   ub wykonywała ruchy podobne do tych, jakimi dyrygent manewruje orkiestrą. Widać byłe że swobodnie się czuje w takich klimatach, a praca na scenie sprawia jej radość. Z roku na rok małżeństwo Mierzyńskich pogłębia artystyczną integrację. Wspólne występy na coraz lepszym, profesjonalnym poziomie będą się podobać choćby z powodu opanowanego warsztatu. Kolega, który mnie przywiózł na koncert, pierwszy raz oglądał duet na scenie. Wyrażał się pozytywnie o spektaklu "Zaklęty Ptak", a świadectwo bezstronnej osoby jest zazwyczaj prawdziwe. Po siedmiu latach obcowania z muzyką Andymiana spostrzegłem też, że materiał nie jest całkowicie nowy, jest mieszanką zeszłorocznych motywów z nowymi pomysłami. Ale to dobrze - elastyczność w podejściu do własnej twórczości dobrze świadczy o inwencji artysty. Koniecznie muszę też wspomnieć o rewelacyjnym nagłośnieniu. Ten soczysty, mięsisty bas! Gdybym chciał tak słuchać muzyki w domu, musiałbym potem zbierać oba moje koty żyletką ze ściany. Jako druga gwiazda programu wystąpił Władysław "Gudonis" Komendarek. Ela zapowiadając jego wejście streściła rzecz krótko: Będzie czad!  Uwaga okazała się trafna, bowiem żywotność i sceniczna energia Komendarka są legendarne.




   Muzyk podobnie jak dwa lata temu w Kwidzynie, wystąpił w stroju imitującym mundur, a na głowie miał misterną konstrukcję rodem z filmów SF. 


   
     Ale muzyka była inna. Oczywiście i tu usłyszeliśmy "35 śmietnik atomowy" w trochę improwizowanej wersji, ale podczas olsztyńskiego koncertu przeważały długie frazy które często ewoluowały w eksplozje monumentalnych dźwięków. Komendarek, podobnie jak Andymian, nie zapomniał o swoich rockowych korzeniach. Nieraz powietrze przeszywały ostre solówki, kakofonie efektów i elektronicznie, na kilka sposobów  modulowany ludzki głos. Być może dlatego część słuchaczy zrezygnowała z dalszego koncertu a zostali ci okazujący największe zainteresowanie. Osobom, którym nie wystarczało show na scenie, postawiono ekran na którym  można było obejrzeć ponadczasowy film Koyaanisqatsi, będący momentami świetnie pasującą ilustracją do tej niełatwej muzyki. Komendarek co jakiś czas z ekspresją potępiał monopol programu Windows, czy zakulisowe władze manipulujące ludzką świadomością. W pewnym momencie, rozgrzany, zdjął wymyślny hełm i swoimi długimi włosami wykonywał całkiem udany headbanging. Nic dziwnego że zachwyceni widzowie zmusili na końcu artystę do bisu. Niestety, w wyniku przenikliwego zimna i czynników niezależnych, nie dotrwałem do jego końca. Trochę żałuję że nie udało mi się porozmawiać z muzykami po koncercie. Może niedługo w nowo budowanym amfiteatrze w Ostródzie będą realizowane takie koncerty? Póki co, po raz kolejny można powiedzieć, że EPM 2011 były udaną imprezą.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz