poniedziałek, 16 maja 2011

Isao Tomita - The Ravel Album


         Transkrypcje muzyki poważnej to pewnego typu archeologia. Większa część stworzonej muzyki, również tej określanej jako klasyczna - powiedzmy szczerze – jest niesamowicie nudna. Ogranicza ją kondycja twórcy, różnego typu uwarunkowania czy też rodzaj użytego instrumentarium. Jednak jak wszędzie, tak i tu trafiają się perły oraz wybitne dokonania. Dlatego konwersje na syntezatory w wykonaniu Tomity mają bardzo praktyczny sens. Uważam, że „The Ravel Album” to najlepszy album Tomity. Dojrzałość przekładu urzeka a ponadczasowość muzyki Ravela znalazła tu swój najlepszy odpowiednik. Otwierająca płytę siedemnastu minutowa Daphnis et Chloe, suite no.2  to wyjątkowo spokojnie rozpoczynające się dzieło, w którym pośród głosów ptaków pojawiają się symfoniczne akcenty. Unoszą one emocje bardzo wysoko, wzbierają niczym morze w amplitudzie, opadając i ponownie się wznosząc. Aby uwypuklić wszelakie barwy i niuanse klasycznego dzieła, Tomita zaprzęga dużą grupę akcesorium: Mooga, Rolanda, Yamahy i wiele innego dodatkowego sprzętu. Efekt jest powalający. Syntetyczna orkiestra jak u mało którego muzyka gra miękko i z wyczuciem tworząc wielobarwne, oszałamiające kolaże dźwięków. Wiecie już, dlaczego Ravel stworzył tę kompozycję? Aby wiele lat później, pewien muzyk o skośnych oczach dokonał jej uwspółcześnienia ;) Pavane pour une infante de funte. Zgodnie z tytułem to bardzo smutna kompozycja. Zadumana, delikatnie niczym kobieca dłoń muska uszy. Przyjemna jest rozkołysana końcówka utworu, gdzie ładnie słychać wszelakie szczegóły w stereofonicznej przestrzeni. Bolero.Ta znana kompozycja celebrująca wejścia kolejnych instrumentów, jakby od samego początku swojego powstania czekała na syntezatorową wersję. Ciekawe wrażenie odsłuchowe powstaje, gdy partie cichej perkusji krążą od lewego do prawego ucha, a powtarzający się motyw główny wykonywany na różnych syntezatorach rozwija się na różne sposoby - aż do głośnego finału. Dobrze, że Isao nie uległ pokusie przeciągania tej kompozycji w nieskończoność ;). Ma mere L’oye  - Pięcioczęściowa subtelna suita, utrzymana jest na przemian w przygnębiającej i pozytywnej tonacji. Słyszymy tu też efekty, jakich nie użył Tomita na pozostałych utworach, a które dodają wiele uroku. Słychać vocoder i całą masę zabawek, przewijają się akcenty wybitnie wschodnie niczym na płycie „China” Vangelisa. Wszystko to zgrabnie ułożone, z dużą dozą humoru kojarzy mi się z najsłynniejszą transkrypcją Tomity – „Obrazkami z wystawy”. Isao ma teraz świetną okazję, aby pokazać możliwości sprzętu i technikę, której do dziś nikt nie podrobił. Zakończenie, po fragmentach lekkich niczym balet, zawiera dużą dawkę patetycznych uniesień i smutku. Ponownie śpiewają rajskie ptaki a syntezatory grają ostateczny tryumf. Isao Tomita, wybitny instrumentalista, trafnie wyszukał te najcenniejsze dokonania klasyków a jego geniusz przetrwał lata. Przeróbki dzieł starożytnych mistrzów jakich dokonał, ostateczny kształt tych kompozycji, wzbudzają podziw dla wyobraźni i techniki japońskiego artysty.
        Choć teraz nikt tak nie gra i brzmienia Mooga wydawać się mogą lekko archaiczne, to efekt akustyczny i estetyczny dalej zadziwia wrażliwych słuchaczy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz